Peru
7 lipca - 5 sierpnia 2007
21 lipca
Jedziemy do Puno

Wstajemy znowu przed 6:00. Ja dziękuję za takie wakacje - będę musiał kilka dni odsypiać ;) Na dworcu okazuje się, że nasz autobus nie odjedzie. Pozostawiamy to bez komentarza. Pakują nas do innego autobusu. Przed nami siedem godzin telepania się po peruwiańskich drogach. To był chyba jedyny raz, gdy narzekaliśmy na transport. Droga jakościowo nie odbiegała od naszych standardów, czyli dziura na dziurze. Połatane, ale nie za równo. Autobus też jakiś trefny. Klima nie działała, a siedzenia same się rozkładały. To był jednak jeden jedyny raz. Poza tym polecamy transport autobusowy.

Typowa peruwiańska zabudowa
Dworzec i kobiety próbujące sprzedać... cokolwiek...

Droga jest nawet i ładna, ale po kilku godzinach staje się monotonna. Podróż urozmaicona jest co jakiś czas miejscowymi peruwiańczykami, którzy korzystając z tego, że autobus się zatrzymał wsiadają do niego i próbują sprzedać co się tylko da - najczęściej jedzenie. Na nas chyba największe wrażenie zrobiła kobieta, która wsiadła z kawałkiem świniaka, i kawałkowała go w przejściu, położywszy uprzednio na chuście. Dla zainteresowanych takim rarytasem podajemy cenę: 5 soles.

A noc spędziliśmy z butelką. To taki miejscowy sposób na zimne noce, polecony nam przez gospodarzy. Do plastikowej butelki wlewa się gorącą wodę i wkłada się pod kołdrę. Dzięki temu nie marzną stopy. A temperatury w Puno potrafią być niskie - około 12 stopni, gdy my byliśmy, ale z parę tygodni miało być znacznie zimniej.

22 lipca
Titikaka - pływamy po jeziorze
Lago Titicaca

25 minut płynie się z Puno do Uros - pływających wysp z trzciny. Zostajemy zapoznani z życiem ich mieszkańców, budową wyspy. Odwiedzamy też stolicę wysp, gdzie mają internet, bar i hotel.
Zbudowane z trzciny wyspy dryfują po jeziorze. Niestety "grunt" pod nogami gnije, więc co 2-4 tygodnie trzeba odbudowywać wyspę układając świeżą warstwę trzciny. Z trzciny buduje się również domy, łodzie...

Domy mieszkalne, bar i hotel

Następną wyspą, tym razem już normalną, była Taquile. Jest to podobno ostatnie miejsce w Peru, gdzie ściśle przestrzega się tradycyjnych sposobów ubierania się. Okazuje się, że zależnie od stanu cywilnego, a także i pełnionej roli ludzie ubierają się inaczej - inne czapki są dla żonatych, inne dla kawalerów, chusty panien mają duże kolorowe pompony, a mężatek małe i dwu-trzybarwne. Dzieci natomiast od małego uczą się robić na drutach. Widok czteroletniego chłopca dziergającego fajną czapeczkę nie jest niczym niezwykłym. I to podobno właśnie wyroby z tej wyspy są jednymi z najlepszych.

"Taquile'anki" :)
Mali mieszkańcy w tradycyjnych strojach
(przynajmniej częściowo ;) )
JPG
23 lipca
Boliwia - Isla del Sol
Droga do Boliwii

Z Puno jedziemy około dwóch godzin do granicy. Znowu wypełniamy świstki, kolejne pieczątki, wymiana pieniędzy (1USD = 7.7 Bolivarów, 1 Sol = 2.2 Bolivara). Potem już tylko 10 minut i jesteśmy w Copacabanie. O 15:00, po trwającym półtorej godziny rejsie jesteśmy na wyspie. Wyspa niczego nie oferuje poza spokojem, jedną czy dwiema restauracyjkami i miejscami do spania. Tutaj zimno jeszcze bardziej jest odczuwalne, potęgowane przez wiatr. Wieczorem czapka, szalik i ciepłe wdzianko nie jest żadną przesadą. Nam trafił się domek z pięknymi widokami na jezioro, odległe góry i przede wszystkim wschód słońca, który można było podziwiać nie wychodząc z łóżka. Tylko obudzić się trzeba po szóstej.
Pokój hotelowyWystrój pokoju :)

Zabudowa wyspy w całej okazałości
Widok z pokoju o zachodzie słońca...

24 lipca
Wracamy do Puno

Budzimy się akurat w samą porę. 6:30 - wschód właśnie się rozpoczyna.

Wschód słońca oglądany z ciepłego łóżeczka
(słońce podróżuje przeciwnie do ruchu wskazówek zegara...)
Reszta dnia bez większych, wartych opisu, rewelacji.