Beskid Śląski i Żywiecki, to jak na razie ostatnia z moich wycieczek. Planowana od dawna i oczekiwana jak zielona trawa na wiosnę. Termin, teoretycznie, idealny - końcówka września. Wprawdzie to dopiero początek polskiej ,,złotej jesieni'', ale w górach zawsze jest pięknie. Che, che... Tak przynajmniej sobie myślałem, bo myśleć pozytwynie trzeba. Robiłem to na przekór oczywistym sygnałom jakie otrzymywałem od otaczającego mnie świata. Prawie wszystkie ostatnie wycieczki miały miejsce w ,,nie najlepszych warunkach pogodowych'' a i tym razem synoptycy zapowiadali ,,jakieś badziewie'' na niebie. Cóż, sprawdziło się. Pogoda nie okazała się dla nas łaskawa. Mimo wszystko BYŁO SUPER!!! i dni tych nie zamnieniłbym na nic! Może jednak od początku.
Uwaga:
Wyjazd z Łodzi Fabrycznej pociągiem do Żywca o 6:09. Właściwie dopiero w pociągu poznaję ludzi, z którymi przyszło mi spędzić te kilka dni - 3 chłopa i 1 kobieta. Oni są przyjaciółmi od dawna. Ja troszkę lepiej znałem tylko jedną osobę. Znałem, to może za dużo powiedziane. Widzieliśmy się kilka razy, zamieniliśmy kilka słów. Dwójkę z nich raz w życiu spotkałem. Wystarczyło to jednak aby zdecydować się i pojechać z nimi. Wspaniali ludzie, którzy mimo, że pewno nie jeden raz mieli ochotę powiedzieć mi co myślą o tym wyjeździe sprawili, że będę miał co wspominać zimowymi wieczorami.
Pogoda zdaje się potwierdzać - słońca na niebie tyle co śniegu na Saharze. Z Żywca jedziemy do Korbielowa a dalej idziemy żółtym szlakiem na Halę Miziową.
|
Trasa na ten dzień to 4:30 zejścia. Szliśmy z Hali Lipowskiej
|
Wyruszamy ponownie około 10.00 i przez Magórkę Wiślańska i Baranią Górę idziemy na Przysłop. Ten dzień dał mi wiele do myślenia i mam nadzieję, że nauczył mnie czegoś. Podejście na Magórkę Wiślańska to niczego sobie trasa - 3.45 wchodzenia. Do tego w połowie zaczyna mżyć a niedługo potem padać. W wyższych nieosłoniętych partiach hula wiatr. Temperatura spada do tego stopnia, że pojawiły się zamarznięte drzewa i lód na ścieżce strącony z ich gałęzi (prosze kliknąć na zdjęciu i zobaczyć powiększenie).
|
Ze Schroniska Przysłop przez Przełęcz Kubalonka na Stożek Wielki. Łącznie 4:30. Dzień bez większych wydarzeń (jeśli mnie pamięć nie myli). Nie licząc postoju na przełęczy w knajpce ,,U Franciszka Józefa''. Nie duże wnętrze
|
Stożek Wielki - Czantoria Wielka - Ustroń - Schronisko na Równicy, 5:50. Po drodze wstępujemy do Zagrody ,,Lepiarzówka''.
Schronisko na Równicy dysponuje całkiem niezłą jadalnią.
Zapomniałbym. W schronisku były pewne istoty. Nie, nie turyści, ale znów jakaś ,,zielona szkoła'' i to młodsze roczniki.
|
Trasa o łącznej długości 5:15 prowadząca z Równicy zielonym szlakiem do Brennej a dalej na Błatnią i do Schroniska na Szyndzielni. Ponownie dwa zespoły. Jeden tego dnia odpoczywa: jadą do Bielska-Białej a następnie kolejką wjeżdżają na Szyndzielnie
Druga grupa idzie wcześniej ustaloną trasą. Decyzja rozdzielenia była jak najbardzej trafna. Teraz to już padało cały czas. Raz mocniej, raz słabiej, ale padało. Na Szyndzielni znów byliśmy my i jeszcze dwóch gości. Schronisko jest dość duże, jadalnia naprawdę spora a na jadalni tylko my. Wokół cisza. Jest co wspominać.
Tego dnia przygnębiło mnie z lekka pewne zdarzenie. Nie będe go opisywał, gdyż to nie ma sensu. Faktem pozostaje, że ponownie ,,współtowarzysze niedoli'' okazali się niezastąpieni i robili co tylko mogli abym o nim nie myślał. Cóż, powiem tylko tyle: DZIĘKUJĘ!
Tutaj powinna być koleja seria zdjęć, ale zostały czasowo ocenzurowane... :)))
|
Znów ponad pięć godzin, dokładnie 5:15. Opuszczamy Schronisko na Szyndzielni i idziemy zielonym szlakiem przez schronisko pod Klimczokiem a następnie niebieskim schodzimy do Szczyrku. Ostatni etap tego dnia to wejście na Skrzyczne (niebieskim). Ponownie dzielimy się na dwa zespoły. Pierwszy korzysta z krzesełek, a drugi wchodzi pod krzesełkami. Cóż ,,każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma'' jak mówią słowa pewnej, zapomnianej już zapewne, piosenki. Schronisko na Skrzycznem, biorąc pod uwagę sanitariaty i ciepłotę w pokojach, do najlepszych nie należy. Jednak rozpalony kominek w jadalni (pustej, czego zapewne nie muszę dodawać) to jest to ,,co tygrysy lubią najbardziej''. W pewnej chwili, gdy tak sobie siedzieliśmy wieczorem,
|
Lekka trasa - zejście zielonym szlakiem do Szczyrku, 2:30. Pogoda jak marzenie. Proszę popatrzeć na zdjęcia.
Ze Szczyrku jedziemy do Bielska-Białej a tam o 17:29 łapiemy pociąg do Łodzi, do której docieramy zgodnie z rozkładem o 21:27.
|
|
P.S. Jakieś dwa tygodnie po powrocie spotkała mnie jedna z największych niespodzianek w życiu (pomijam drobny fakt, że za wszystkie odpowiada ta sama osoba). Dostałem kartkę (zdjęcie poniżej) z pozdrowieniami od ludzi, z którymi byłem na wycieczce. Po prostu ostatniego dnia wysłali do mnie pocztówkę! Gdy wyjąłem ją ze skrzynki, przez moment byłem gdzie indziej. Gdzie? Ha! To tylko ja wiem, ale stało się to dzięki Nim!
Wstaję o barbarzyńskiej godzinie - pociąg w góry o 6:15 opuszcza peron Łódź Widzew - muszę o 6:10 być na dworcu, a jeszcze trzeba zjeść, umyć się, zrobić herbatę do termosu.... rrrrany... nic to - w końcu przede mną wyjazd w góry! całe osiem dni - to nie jakiś weekend! Pierwszy studencki wyjazd, koniec pierwszych trzymiesięcznych wakacji... Chyba tylko entuzjazm trzyma mnie na nogach :-) wsiadam w autobus - 82 jest o piątej trzydzieści sześć - jedyne sensowne połączenie o tej porze... Wysiadam na drugim końcu Widzewa - przede mną 15 minut sprintu, by zdążyć na pociąg. Z plecakiem dochodzę marszobiegiem w 18 ;-) Wreszcie wsiadam - w pociągu spotykam "swoją" ekipę: 3 chłopa i 1 kobieta* czyli razem jest nas piątka - wszystkich scala znajomość z uczestniczką wyjazdu :-)))))) Z Anią znam się długo... z drugim Michałem, Łukaszem i Piotrkiem (uwaga! kierownik) znam się z jednej, dwóch imprez u niej... KIERO (kierownik, nadzorca, poganiacz, uosobienie złych sił przyrody i niespotykanej siły witalnej) też ma minę nietęgą - zabrał na wyjazd osoby, o których wie bardzo mało... będzie dobrze.
Dojechaliśmy do Żywca, przesiadka na pekse do Korbielowa i na szlak. Hmm, pani w prognozie mówiła, że będzie nieładnie. Pani w prognozie z reguły mówi na opak. Trafiło sie ślepej kurze... !!!!! Idziemy w górę - na Halę Lipowską przez Miziową (wbijamy pierwszy stempelek GOT) i Rysiankę (opcjonalnie). Na Miziance mgła, mgła i jeszcze raz mgła* . TO STAJE SIĘ REGUŁĄ. Mgła - zawsze wierna - nie opuszcza nas bez mała do ostatka :-( Podejście na szczęście nie daje się we znaki, ale jest stosunkowo długie i na Lipowską docieramy trochę zmęczeni. Prysznic, amciu amciu i spać. Dzisiaj sobie za długo nie pogadamy... żeby zachować pozory przyzwoitości czekamy do dziesiątej i idziemy spać.
Schodzimy do Węgierskiej Górki przez Słowiankę. Spokojne, długawe zejście w spokojnej, monotonnej pogodzie - czytaj mgła, mgła itd. Na Słowiance miły Pan serwuje zainteresowanym (M&M) herbatę z cytryną i udziela cennych życiowych porad o powinowactwie kobiet z gadami. Zapadły mi na długo w pamięć :-) W zdumienie wprawia go nasz KIERO. Piotrek "pakuje" w samym tiszercie przez mgłę o temperaturze ok 8 stC i wilgotności przekraczającej zdrowy rozsądek. Węgierska Górka okazuje się być małym miasteczkiem ze świetną knajpą (Casablanca), punktem IT oraz kafejką inetową (serio !!!!). Po konsultacjach z miejscowymi docieramy do pensjonatu, w którym się zatrzymujemy. "Modrzew" - wielki dom z ogrodem, boiskiem do siatki, altaną na 30 osób, grillem i psami obronnymi :-) Wszyscy usatysfakcjonowani... może zdałoby się zatkać dziurę w suficie łazienki na pierwszym piętrze, ale poza tym jednym uchybieniem jest super. Gazda mnie kupił - chciałem rano zamieść pokój po naszym błocie z butów i poprosiłem go o szczotkę, a on stwierdził - nie po to sś sprzątaczki, żeby goście zamiatali. Serdecznie pozdrawiam!
Przez Magurkę Wiślaną i Baranią Górę na Przysłop. Hmm. Czytaliście Londona? To było prawdziwe londonowskie "niedźwiedzie mięso". Pogoda na podejściu była fatalna. W jednej trzeciej podejścia zaczął się deszczyk, później weszliśmy w chmurę, następnie zaczął się walc. Trafiliśmy w strefę wiatrów przeganiających chmury z miejsca na miejsce. Padający deszczyk przerodził się w deszcz zamarzający na drzewach. Nieosłonięty szlak, zimno, mokro. Źle. Dużym wysiłkiem docieramy do schroniska na Przysłopie. Przemoczeni, przewiani... zmęczeni nieludzko (ja przynajmniej tak). Psychicznie w złej formie. W takiej sytuacji poznaję jednego z towarzyszy z bardzo dobrej strony. Dwóch "panów EM" z lekka załamuje brak piwa, a tego mniejszego wyschnięte kartofle mu podane :-) Niby jest tu uśmiech, ale schronisko na Przysłopie to jeden z większych obiektów w Polsce i żeby piwa nie by... to znaczy :) żeby ziemniaki były wyschnięte to chyba coś nie tak. Ogromny minus ma u mnie jakiś pies, który narobił na półpiętrze (sic! w środku, na wykładzinie). Minus znoszą dwa plusy - czyste, przestronne i wygodne umywalnie, i dostany rano cukier do puszki :)
Ze Schroniska Przysłop przez Przełęcz Kubalonka na Stożek Wielki. Łącznie 4:30. Dzień bez większych wydarzeń (jeśli mnie pamięć nie myli). Nie licząc postoju na przełęczy w knajpce ,,U Franciszka Józefa''. Nie duże wnętrze a w środku kominek. W taką pogodę po prostu idealne miejsce na odpoczynek (zdjecie poniżej).
W schronisku na Stożku Wielkim niespodzianka. Oprócz nas są inni ludzie. Właściwie to nie ludzie, ale jakaś ,,zielona szkoła''. Wiadomo, ,,zielone szkoły'' rządzą się swoimi prawami. Na szczęście zbytnio w drogę sobie nie wchodziliśmy. *
Pani w knajpie "U Franca Jozefa" rzuca istotna uwagę - u nas w Kubalonce, jak się jesień zaczyna to tak samo jak zima... nie ma żadnej różnicy... say no comments here...
I w zasadzie wszystko powiedziane... taki sobie dzień na szlaku... aha - najlepsze prysznice na wyjeździe :) I obecność Pana Żołnierza z WOPu wieczorem, która w połączeniu z potworną ciasnotą pokoju sprawia, ze czujemy się bezpiecznie. Niektórzy awansem kupują znaczki schroniska na Równicy... i bardzo dobrze, bo na Równicy ich nie ma :) jako jedyni w schronisku "prawdziwi turyści" dostajemy pierwsze odbitki pieczątki okolicznościowej Schroniska na Stożku - to już 80 lat! i dajemy adres z prośbą o przysłanie za zaliczeniem pamiątkowych, okolicznościowych blaszek - przypinek.
Stożek Wielki - Czantoria Wielka - Ustroń - Schronisko na Równicy. Tragiczne zejście do Ustronia z Czantorii trasą narciarską czerwoną... nadwyrężyłem sobie ścięgna Achillesa- jeszcze je leczę a to już 2 tygodnie od wyjazdu. W schronisku na Równicy ogrooomna jajecznica (patrz u Piotra*) i sałatka z jajek (podziękowania dla Ani) i cudoowny pokój. Pokój pomalowany na różowy kolor, z tapetowym paskiem z gąskami i lustrem w kształcie serca :) wygodne łóżka... świetna sala dzienna - stołówka z kompletem wypoczynkowym ze skóry i ławą... Wieczorem wieczorem oglądamy prognozę pogody w tv i ze zgrozą odnotowujemy opad śniegu w Karkonoszach - 40 cm!!! To jest złota polska jesień???? jakbym słyszał Panią z Kubalonki...
Równica - Brenna - Błatnia - Schronisko na Szyndzielni. Część ekipy jedzie, część idzie. Idący chórem stwierdzają: ja chcę jechać!!! Pada jak jeszcze podczas tego wyjazdu nie padało. Idę w podkoszulce z grubego polaru, cały lewy rękaw pełen wody po minucie od wyciśnięcia. Z tyłu słyszę bluzgi Dużego Michała - woda zalała mu ucho i wlała się do środka... he he ja ma opaskę na uszach - idzie wierzchem he he. Plecaki mokre, buty albo mokre od deszczu albo od potu, spodnie mokre, przesiąka od spodni bielizna - "Bieszczady rock'n'roll". Kurtki nie ma sensu zakładać. Lepiej odcisnąć mokre, niż przepocić kurtkę. W schronisku na Błatni wita nas zawieszony w czasie pan oferujący 20 kilka rodzajów herbaty... KIERO mięknie delikatnie pierwszy raz podczas wyjazdu:
- Nooo nieee.... ta koszulka jest mookra (zdjęliśmy w schronisku cieknące koszulki i założyliśmy suche... na moment).
- I ziiimna... nie chcę jej zakładać!
- KIERO, słuchaj - popatrz na mnie ja też zakładam bo mówię sobie - to jest ciepłe i suche :).
Niestety :-), by oddać sprawiedliwość Piotrkowi - to chyba jedyny moment całych 8 dni, kiedy KIERO mówi ze coś nie tak :-)
Ach.. byłbym zapomniał... supermarket w Brennej - pół godziny straciliśmy na zakupy w supermarkecie obok stacji benzynowej... super zaopatrzenie i ceny - szkoda tylko, że stać ich na drzwi za 13 tysięcy a nie ma systemu płacenia kartą :-(
Znów ponad pięć godzin, dokładnie 5:15. Opuszczamy Schronisko na Szyndzielni i idziemy czerwonym szlakiem przez schronisko pod Klimczokiem a następnie niebieskim schodzimy do Szczyrku. Ostatni etap tego dnia to wejście na Skrzyczne (zielonym). Ponownie dzielimy się na dwa zespoły. Pierwszy korzysta z krzesełek, a drugi wchodzi pod krzesełkami. *
Ja jechałem krzesełkami. Zimno. I mgła. Żadna przyjemność. Zejście też do chrzanu. Nachrzaniają nogi. I tracę punkty do GOTu. Kaszana. Na piętrze schroniska na Skrzycznem pachnie dentystą, pokój jest zimny i jest nieciekawie. Ostatni wieczór - dwa razy przegrywam w kości, trzecia kolejkę sobie odpuszczam. Na plus kominek w salce i muzyka wieczorem :)
Mamy imieniny !! :-) rześko wstajemy, żeby przekonać się że na dzień zjazdu z gór mamy piękna pogodę. Normalka. ech. Na pocieszenie kupuję sobie czapkę :) Schodzimy z gór. Zjeżdżamy do Łodzi via Bielsko Biała (czy ci idioci mogą zrobić ze dwa przejścia dla pieszych???? ). W domu jestem przed 22, bo oczywiście autobusy wieczorem w niedzielę jeżdżą jakby ich nie było.
8 dni, 5 osób, około 140 punktów GOT, 16 odwiedzonych schronisk, około 200 dowcipów opowiedzianych przez Michałów i około 20 opowiedzianych przez resztę ekipy, moc radości, zmęczenie, czapka, ból, małe triumfy, małe porażki, 30 deka błota na butach i opinaczach, kamyk ze szlaku, sterta ciuchów do prania, wspomnienia na zawsze, pół setki zdjęć zrobionych przez Anię i Piotrka, górna kieszeń plecaka zalepiona suszonymi morelami, dwie blaszane przypinki, PIĘCIORO PRZYJACIÓŁ... to chyba mój, bardzo osobisty bilans wyjazdu... nie przeliczysz tego na pieniądze, nie dowiesz się nigdy co to jest, póki sam tego nie przeżyjesz...
20. października 2000 Michał Jankowski