Beskid Śląski i Żywiecki
22-29 września 2002

Moja relacja


Beskid Śląski i Żywiecki, to jak na razie ostatnia z moich wycieczek. Planowana od dawna i oczekiwana jak zielona trawa na wiosnę. Termin, teoretycznie, idealny - końcówka września. Wprawdzie to dopiero początek polskiej ,,złotej jesieni'', ale w górach zawsze jest pięknie. Che, che... Tak przynajmniej sobie myślałem, bo myśleć pozytwynie trzeba. Robiłem to na przekór oczywistym sygnałom jakie otrzymywałem od otaczającego mnie świata. Prawie wszystkie ostatnie wycieczki miały miejsce w ,,nie najlepszych warunkach pogodowych'' a i tym razem synoptycy zapowiadali ,,jakieś badziewie'' na niebie. Cóż, sprawdziło się. Pogoda nie okazała się dla nas łaskawa. Mimo wszystko BYŁO SUPER!!! i dni tych nie zamnieniłbym na nic! Może jednak od początku.

Uwaga:

  1. Podane czasy przejścia wzięte są z mapy. Generalnie nasze czasy nie odbiegały od nich.
  2. Po przeczytaniu mojego opisu gorąco zachęcam do przeczytania opisu M.J. Ewentualnie odwrotnie: po przeczytaniu opisu M.J. gorąco zachęcam... a może lepiej nie :))
  3. Na zkończenie każdego dnia jest tabelka. Kolumy z liczbami oznaczają ilość punktów GOT za odcinek; pierwsza kolumna zgodnie z opisem, druga w przeciwną stronę.


Dzień 1 (niedziela)

Wyjazd z Łodzi Fabrycznej pociągiem do Żywca o 6:09. Właściwie dopiero w pociągu poznaję ludzi, z którymi przyszło mi spędzić te kilka dni - 3 chłopa i 1 kobieta. Oni są przyjaciółmi od dawna. Ja troszkę lepiej znałem tylko jedną osobę. Znałem, to może za dużo powiedziane. Widzieliśmy się kilka razy, zamieniliśmy kilka słów. Dwójkę z nich raz w życiu spotkałem. Wystarczyło to jednak aby zdecydować się i pojechać z nimi. Wspaniali ludzie, którzy mimo, że pewno nie jeden raz mieli ochotę powiedzieć mi co myślą o tym wyjeździe sprawili, że będę miał co wspominać zimowymi wieczorami.

Pogoda zdaje się potwierdzać - słońca na niebie tyle co śniegu na Saharze. Z Żywca jedziemy do Korbielowa a dalej idziemy żółtym szlakiem na Halę Miziową.

Nie będę pisał co widzieliśmy (zarówno tego dnia jak i przez następne), bo widzieliśmy nic. Po prostu mgła, mgła i jeszcze raz mgła. Do tego stopnia, że stojąc 100 metrów od schroniska kolega pyta się ,,Gdzie to schronisko?'' Samo podejście do super ciężkich nie należy, ale jest długie. Na Hali Miziowej zapoczątkowaliśmy zwyczaj masowego zbierania pieczątek i znaczków (takich blaszanych przypinanych ,,do czegoś tam''). Następnie udajemy się na Halę Lipowską.
Ta droga to już relaksik - prawie po równym. Gdy doszliśmy, w schronisku oprócz ,,mojej grupy'' były jeszcze 2 osoby. Super, ekstra. Żadnego tłoku, tylko gdyby jeszcze jakiś widoczek...

Korbielów - Schronisko na Hali Miziowej 13 6
Schronisko na Hali Miziowej - Trzy Kopce (1216 m) 6 7
Trzy Kopce (1216 m) - Schronisko na Hali Rysiance 3 3
Schronisko na Hali Rysiance - Schronisko na Hali Lipowskiej 1 1
Razem 23 17

Dzień 2 (poniedziałek)

Trasa na ten dzień to 4:30 zejścia. Szliśmy z Hali Lipowskiej

przez Schronisko Słowianka do Węgierskiej Górki. Ponieważ nie lubię się powtarzać, więc napiszę to tutaj i obowiązuje to aż do końca tekstu: ,,pogoda deszczowa i mglista (naprawdę mgła była całkiem sensowan) z gwałtownieszymi powiewami wiatru''. Ze względu na długość trasy, ze schroniska wyruszyliśmy około 10.00. Na miejscu byliśmy ok 15.00. Coś w międzyczasie zdążyło mi się pokręcić i zamiast Pensjonatu Modrzew mówiłem, że nocleg mamy w Pensjonacie Wrzos. No cóż, przecież rośliny te są tak do siebie podobne, że każdy mógł się pomylić ;-). Na szczęście oprócz nazwy znałem też adres, dlatego mimo wszystko udało nam się dostać na miejsce. Pensjonat okazał się całkiem miłym miejscem. Znów sami w budynku. Troche może dziwiły i mroziły za razem wszechobecne kafle, ale poza tym żadnych uwag (jeśli mowa o uwagach, to w łazience była super wentylacja - jakaś wielka dziura w suficie przez którą wiał ziąb z zewnątrz). Po zaaklimatyzowaniu wybraliśmy się ,,na miasto''. W sumie niewiele zobaczyliśmy, ale za to co zjedliśmy. Dość powiedzić, że jeśli kiedykolwiek ktoś będzie w Węgierskiej Górce to niech zajrzy do Casablanki i coś zje. Na prawdę, jedzenie nie drogie a za to bardzo pyszne.

Schronisko na Hali Lipowskiej - Schronisko na Hali Rysiance 1 1
Schronisko na Hali Rysiance - Stacja Turystyczna PTTK Słowianka 6 10
Stacja Turystyczna PTTK Słowianka - Węgierska Górka 10 12
Razem 17 23

Dzień 3 (wtorek)

Wyruszamy ponownie około 10.00 i przez Magórkę Wiślańska i Baranią Górę idziemy na Przysłop. Ten dzień dał mi wiele do myślenia i mam nadzieję, że nauczył mnie czegoś. Podejście na Magórkę Wiślańska to niczego sobie trasa - 3.45 wchodzenia. Do tego w połowie zaczyna mżyć a niedługo potem padać. W wyższych nieosłoniętych partiach hula wiatr. Temperatura spada do tego stopnia, że pojawiły się zamarznięte drzewa i lód na ścieżce strącony z ich gałęzi (prosze kliknąć na zdjęciu i zobaczyć powiększenie).

Najbardziej żal było mi tego dnia jedynej uczestniczki tej wycieczki. Nie powiedziała tego, ale myślę, że przejście to było dla niej ... powiedzmy, że nieciekawym doświadczeniem. W końcu, przemoczeni, przewiani i ,,lekko ochłodzeni'' docieramy do schroniska. Tutaj rozbawiło mnie, gdy pani w recepcji (pozdrawiamy serdecznie) na moje pytanie "Czy są ciepłe kaloryfery, albo jakieś miejsce, gdzie możnaby wysuszyć rzeczy? odpowiedziała pytaniem: ,,A dużo tego jest?'' Nie, ależ skąd. Właśnie wróciliśmy z plaży i chcemy wysuszyć kompresy, którymi schładzaliśmy sobie głowy. Tylko 5 sztuk, takie malutkie. Wystarczy nam mały grzejniczek... Dobrze, że dostaliśmy duży, 10 osobowy, pokój - mieliśmy gdzie porozkładać nasze rzeczy. Oczywiście kaloryfery ,,grzały inaczej''. Zimno nie było, ale ciepło również. Następne kilkadziesiąt minut to jedne z najgorszych chwil w moim życiu. Nie ma sensu pisać dokładnie dlaczego, ale nie spodziewałem się, że ktoś kto normalnie zdawałoby się odbierał rzeczywistość w istocie ma takie kłopoty. Przyznaje się, moja wina. Dobrze, że inni byli na posterunku i czuwali. Za to DZIĘKUJĘ!!! Naprawdę te kilka godzin sprawiło, że ... cóż po prostu inaczej myślę teraz o pewnych rzeczach. Dobrze, że po kolacji wszystko wraca do normy (tak przynajmniej mi się zdawało i zdaje nadal ;-) ).

Węgierska Górka - Barania Góra (1120 m) 21 13
Barania Góra (1120 m) - Schronisko na Przysłopie 3 4
Razem 24 17

Dzień 4 (środa)

Ze Schroniska Przysłop przez Przełęcz Kubalonka na Stożek Wielki. Łącznie 4:30. Dzień bez większych wydarzeń (jeśli mnie pamięć nie myli). Nie licząc postoju na przełęczy w knajpce ,,U Franciszka Józefa''. Nie duże wnętrze

a w środku kominek.
W taką pogodę po prostu idealne miejsce na odpoczynek.
W schronisku na Stożku Wielkim niespodzianka. Oprócz nas są inni ludzie. Właściwie to nie ludzie, ale jakaś ,,zielona szkoła''. Wiadomo, ,,zielone szkoły'' rządzą się swoimi prawami. Na szczęście zbytnio w drogę sobie nie wchodziliśmy.

Schronisko na Przysłopie - Przełęcz Kubalonka (761 m) 9 10
Przełęcz Kubalonka (761 m) - Kiczory (990 m) 9 6
Kiczory (990 m) - Stożek (978 m) 2 2
Razem 20 18

Dzień 5 (czwartek)

Stożek Wielki - Czantoria Wielka - Ustroń - Schronisko na Równicy, 5:50. Po drodze wstępujemy do Zagrody ,,Lepiarzówka''.

Ponownie na szlaku nie spotykamy żadnych turystów z wyjątkiem ,,zielonej szkoły'', której, jak już napisałem, do turystów nie zaliczam. Tego dnia dały już znać o sobie wszelkie kontuzje związane z mechanizmami napędowymi typu skręcenia czy naciągnięcia. Awarie okazały się na tyle uciążliwe, że w końcowym etapie musieliśmy się podzielić na dwie grupki. Jedna zjechała z Czantorii na krzesełkach a druga zeszła trasą zjazdową. Zejście było ,,nie kiepskie'' jak mawia mój kolega (błoto, śliska i mokra trawa, stromy stok).
Z Ustronia na Równicę ponownie w dwóch zespołach. Jeden wjechał samochodem zabierając przy tym cały bagaż, drugi natomiast doczłapał się na własnych nogach.

Schronisko na Równicy dysponuje całkiem niezłą jadalnią.

W pamięci pozostanie jednak dzięki jajecznicy. Jakoś zachciało nam się odmiany od ,,zupek chińskich'' i zapragneliśmy jajecznicy z cebulką. Jajecznicy na 5 osób, czyli jakoś z 20 jajek. Kupiliśmy w Ustroniu niezbędne produkty: masło, cebule, 30 jajek i jakieś inne dodatki. Trudno jednak coś takiego zrobić w schronisku, gdzie dodatkowo widnieje napis typu ''Zakaz używania kuchenek gazowych w pokojach''. I tu spotkała nas miła niespodzianka. Kuchmistrz lub raczej kuchmistrzyni zaproponowała, że zrobi dla nas jajecznicę. Po godzince mogliśmy zasiąść do jakże wyczekiwanego posiłku. Smakował... hmm... to trudno opisać; był po prostu super.
Ten dzień wart jest upamiętnienia ze względu na jeszcze jedno ważne wydarzenie. Otóż naszym oczom ukazało się, na 30 sekund, słońce. Cóż za wspaniały widok! Jednakże noc należała już do deszczowych chmur, które postanowiły swoją zawartością podzielić się z nami.

Zapomniałbym. W schronisku były pewne istoty. Nie, nie turyści, ale znów jakaś ,,zielona szkoła'' i to młodsze roczniki.

Stożek (978 m) - Soszów Wielki (866 m) 4 5
Soszów Wielki (866 m) - Przełęcz Beskidek (684 m) 3 5
Przełęcz Beskidek (684 m) - Wielka Czantoria (995 m) 6 3
Wielka Czantoria (995 m) - Ustroń Polana 9 4
Ustroń Polana - Równica (884 m) 4 9
Razem 26 26

Dzień 6 (piątek)

Trasa o łącznej długości 5:15 prowadząca z Równicy zielonym szlakiem do Brennej a dalej na Błatnią i do Schroniska na Szyndzielni. Ponownie dwa zespoły. Jeden tego dnia odpoczywa: jadą do Bielska-Białej a następnie kolejką wjeżdżają na Szyndzielnie

Przy okazji kupują produkty niezbędne na kolacje. Tego dnia mieliśmy wyśmienitą sałatkę z tuńczyka, kukurydzy i ananasa połączonych majonezem.

Druga grupa idzie wcześniej ustaloną trasą. Decyzja rozdzielenia była jak najbardzej trafna. Teraz to już padało cały czas. Raz mocniej, raz słabiej, ale padało. Na Szyndzielni znów byliśmy my i jeszcze dwóch gości. Schronisko jest dość duże, jadalnia naprawdę spora a na jadalni tylko my. Wokół cisza. Jest co wspominać. Tego dnia przygnębiło mnie z lekka pewne zdarzenie. Nie będe go opisywał, gdyż to nie ma sensu. Faktem pozostaje, że ponownie ,,współtowarzysze niedoli'' okazali się niezastąpieni i robili co tylko mogli abym o nim nie myślał. Cóż, powiem tylko tyle: DZIĘKUJĘ!
Tutaj powinna być koleja seria zdjęć, ale zostały czasowo ocenzurowane... :)))

CENZURACENZURACENZURA
CENZURACENZURA

Równica (884 m) - Brenna 4 9
Brenna - Błatnia (917 m) 10 5
Błatnia (917 m) - Szyndzielnia (1026 m) 7 6
Razem 21 20

Dzień 7 (sobota)

Znów ponad pięć godzin, dokładnie 5:15. Opuszczamy Schronisko na Szyndzielni i idziemy zielonym szlakiem przez schronisko pod Klimczokiem a następnie niebieskim schodzimy do Szczyrku. Ostatni etap tego dnia to wejście na Skrzyczne (niebieskim). Ponownie dzielimy się na dwa zespoły. Pierwszy korzysta z krzesełek, a drugi wchodzi pod krzesełkami. Cóż ,,każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma'' jak mówią słowa pewnej, zapomnianej już zapewne, piosenki. Schronisko na Skrzycznem, biorąc pod uwagę sanitariaty i ciepłotę w pokojach, do najlepszych nie należy. Jednak rozpalony kominek w jadalni (pustej, czego zapewne nie muszę dodawać) to jest to ,,co tygrysy lubią najbardziej''. W pewnej chwili, gdy tak sobie siedzieliśmy wieczorem,

coś zaczęło łomotać w okna. Po chwili ukazała się głowa wiekiego psiska. Niezapomniany widok.

Szyndzielnia (1026 m) - Schronisko Klimczok 3 2
Schronisko Klimczok - Szczyrk 6 11
Szczyrk - Skrzyczne (1257 m) 11 6
Razem 20 19

Dzień 8 (niedziela)

Lekka trasa - zejście zielonym szlakiem do Szczyrku, 2:30. Pogoda jak marzenie. Proszę popatrzeć na zdjęcia.

Tak miało być cały czas...
Jeśli wyjdzie to zamieszczę pewne zdjęcie jakie zrobiono mi tego dnia. Zdjęcie zatytułowane ,,Upadły Kiero''. Cóż, upadły, jak to się często facetom zdarza, przez kobietę. Dobrze, że kobieta była tego warta ;-).

Ze Szczyrku jedziemy do Bielska-Białej a tam o 17:29 łapiemy pociąg do Łodzi, do której docieramy zgodnie z rozkładem o 21:27.

Skrzyczne (1257 m) - Szczyrk 6 11
Razem 6 11



Dzień 1 23 17
Dzień 2 17 23
Dzień 3 24 17
Dzień 4 20 18
Dzień 5 26 26
Dzień 6 21 20
Dzień 7 20 19
Dzień 8 6 11
Razem 157 151

Zakończenie

Tak oto minęło tych 8 dni. Świetna przygoda (niestety o pogodzie nie mogę tego powiedzieć), wspaniali ludzie i wspomnienia do końca życia. I o to chyba w tym wszystkim chodzi.

P.S. Jakieś dwa tygodnie po powrocie spotkała mnie jedna z największych niespodzianek w życiu (pomijam drobny fakt, że za wszystkie odpowiada ta sama osoba). Dostałem kartkę (zdjęcie poniżej) z pozdrowieniami od ludzi, z którymi byłem na wycieczce. Po prostu ostatniego dnia wysłali do mnie pocztówkę! Gdy wyjąłem ją ze skrzynki, przez moment byłem gdzie indziej. Gdzie? Ha! To tylko ja wiem, ale stało się to dzięki Nim!



Relacja M. J.


Beskid Śląski i Żywiecki 22-29 września 2002 - relacja subiektywna, czytać tylko razem z relacją Piotra Fulmańskiego.

22.września...

...don't you love it madly...

Wstaję o barbarzyńskiej godzinie - pociąg w góry o 6:15 opuszcza peron Łódź Widzew - muszę o 6:10 być na dworcu, a jeszcze trzeba zjeść, umyć się, zrobić herbatę do termosu.... rrrrany... nic to - w końcu przede mną wyjazd w góry! całe osiem dni - to nie jakiś weekend! Pierwszy studencki wyjazd, koniec pierwszych trzymiesięcznych wakacji... Chyba tylko entuzjazm trzyma mnie na nogach :-) wsiadam w autobus - 82 jest o piątej trzydzieści sześć - jedyne sensowne połączenie o tej porze... Wysiadam na drugim końcu Widzewa - przede mną 15 minut sprintu, by zdążyć na pociąg. Z plecakiem dochodzę marszobiegiem w 18 ;-) Wreszcie wsiadam - w pociągu spotykam "swoją" ekipę: 3 chłopa i 1 kobieta* czyli razem jest nas piątka - wszystkich scala znajomość z uczestniczką wyjazdu :-)))))) Z Anią znam się długo... z drugim Michałem, Łukaszem i Piotrkiem (uwaga! kierownik) znam się z jednej, dwóch imprez u niej... KIERO (kierownik, nadzorca, poganiacz, uosobienie złych sił przyrody i niespotykanej siły witalnej) też ma minę nietęgą - zabrał na wyjazd osoby, o których wie bardzo mało... będzie dobrze.

Dojechaliśmy do Żywca, przesiadka na pekse do Korbielowa i na szlak. Hmm, pani w prognozie mówiła, że będzie nieładnie. Pani w prognozie z reguły mówi na opak. Trafiło sie ślepej kurze... !!!!! Idziemy w górę - na Halę Lipowską przez Miziową (wbijamy pierwszy stempelek GOT) i Rysiankę (opcjonalnie). Na Miziance mgła, mgła i jeszcze raz mgła* . TO STAJE SIĘ REGUŁĄ. Mgła - zawsze wierna - nie opuszcza nas bez mała do ostatka :-( Podejście na szczęście nie daje się we znaki, ale jest stosunkowo długie i na Lipowską docieramy trochę zmęczeni. Prysznic, amciu amciu i spać. Dzisiaj sobie za długo nie pogadamy... żeby zachować pozory przyzwoitości czekamy do dziesiątej i idziemy spać.

23. września...

...ain't no sunshine...

Schodzimy do Węgierskiej Górki przez Słowiankę. Spokojne, długawe zejście w spokojnej, monotonnej pogodzie - czytaj mgła, mgła itd. Na Słowiance miły Pan serwuje zainteresowanym (M&M) herbatę z cytryną i udziela cennych życiowych porad o powinowactwie kobiet z gadami. Zapadły mi na długo w pamięć :-) W zdumienie wprawia go nasz KIERO. Piotrek "pakuje" w samym tiszercie przez mgłę o temperaturze ok 8 stC i wilgotności przekraczającej zdrowy rozsądek. Węgierska Górka okazuje się być małym miasteczkiem ze świetną knajpą (Casablanca), punktem IT oraz kafejką inetową (serio !!!!). Po konsultacjach z miejscowymi docieramy do pensjonatu, w którym się zatrzymujemy. "Modrzew" - wielki dom z ogrodem, boiskiem do siatki, altaną na 30 osób, grillem i psami obronnymi :-) Wszyscy usatysfakcjonowani... może zdałoby się zatkać dziurę w suficie łazienki na pierwszym piętrze, ale poza tym jednym uchybieniem jest super. Gazda mnie kupił - chciałem rano zamieść pokój po naszym błocie z butów i poprosiłem go o szczotkę, a on stwierdził - nie po to sś sprzątaczki, żeby goście zamiatali. Serdecznie pozdrawiam!

24. września...

...nie obiecam ci, że lepszy będzie szlak...

Przez Magurkę Wiślaną i Baranią Górę na Przysłop. Hmm. Czytaliście Londona? To było prawdziwe londonowskie "niedźwiedzie mięso". Pogoda na podejściu była fatalna. W jednej trzeciej podejścia zaczął się deszczyk, później weszliśmy w chmurę, następnie zaczął się walc. Trafiliśmy w strefę wiatrów przeganiających chmury z miejsca na miejsce. Padający deszczyk przerodził się w deszcz zamarzający na drzewach. Nieosłonięty szlak, zimno, mokro. Źle. Dużym wysiłkiem docieramy do schroniska na Przysłopie. Przemoczeni, przewiani... zmęczeni nieludzko (ja przynajmniej tak). Psychicznie w złej formie. W takiej sytuacji poznaję jednego z towarzyszy z bardzo dobrej strony. Dwóch "panów EM" z lekka załamuje brak piwa, a tego mniejszego wyschnięte kartofle mu podane :-) Niby jest tu uśmiech, ale schronisko na Przysłopie to jeden z większych obiektów w Polsce i żeby piwa nie by... to znaczy :) żeby ziemniaki były wyschnięte to chyba coś nie tak. Ogromny minus ma u mnie jakiś pies, który narobił na półpiętrze (sic! w środku, na wykładzinie). Minus znoszą dwa plusy - czyste, przestronne i wygodne umywalnie, i dostany rano cukier do puszki :)

25. września...

...road to hell...

Ze Schroniska Przysłop przez Przełęcz Kubalonka na Stożek Wielki. Łącznie 4:30. Dzień bez większych wydarzeń (jeśli mnie pamięć nie myli). Nie licząc postoju na przełęczy w knajpce ,,U Franciszka Józefa''. Nie duże wnętrze a w środku kominek. W taką pogodę po prostu idealne miejsce na odpoczynek (zdjecie poniżej). W schronisku na Stożku Wielkim niespodzianka. Oprócz nas są inni ludzie. Właściwie to nie ludzie, ale jakaś ,,zielona szkoła''. Wiadomo, ,,zielone szkoły'' rządzą się swoimi prawami. Na szczęście zbytnio w drogę sobie nie wchodziliśmy. *
Pani w knajpie "U Franca Jozefa" rzuca istotna uwagę - u nas w Kubalonce, jak się jesień zaczyna to tak samo jak zima... nie ma żadnej różnicy... say no comments here...

I w zasadzie wszystko powiedziane... taki sobie dzień na szlaku... aha - najlepsze prysznice na wyjeździe :) I obecność Pana Żołnierza z WOPu wieczorem, która w połączeniu z potworną ciasnotą pokoju sprawia, ze czujemy się bezpiecznie. Niektórzy awansem kupują znaczki schroniska na Równicy... i bardzo dobrze, bo na Równicy ich nie ma :) jako jedyni w schronisku "prawdziwi turyści" dostajemy pierwsze odbitki pieczątki okolicznościowej Schroniska na Stożku - to już 80 lat! i dajemy adres z prośbą o przysłanie za zaliczeniem pamiątkowych, okolicznościowych blaszek - przypinek.

26.września...

...I believe I can fly...

Stożek Wielki - Czantoria Wielka - Ustroń - Schronisko na Równicy. Tragiczne zejście do Ustronia z Czantorii trasą narciarską czerwoną... nadwyrężyłem sobie ścięgna Achillesa- jeszcze je leczę a to już 2 tygodnie od wyjazdu. W schronisku na Równicy ogrooomna jajecznica (patrz u Piotra*) i sałatka z jajek (podziękowania dla Ani) i cudoowny pokój. Pokój pomalowany na różowy kolor, z tapetowym paskiem z gąskami i lustrem w kształcie serca :) wygodne łóżka... świetna sala dzienna - stołówka z kompletem wypoczynkowym ze skóry i ławą... Wieczorem wieczorem oglądamy prognozę pogody w tv i ze zgrozą odnotowujemy opad śniegu w Karkonoszach - 40 cm!!! To jest złota polska jesień???? jakbym słyszał Panią z Kubalonki...

27. września...

...to jeeest blues schodzooooącego z góóór, brudnego człowieka blues...

Równica - Brenna - Błatnia - Schronisko na Szyndzielni. Część ekipy jedzie, część idzie. Idący chórem stwierdzają: ja chcę jechać!!! Pada jak jeszcze podczas tego wyjazdu nie padało. Idę w podkoszulce z grubego polaru, cały lewy rękaw pełen wody po minucie od wyciśnięcia. Z tyłu słyszę bluzgi Dużego Michała - woda zalała mu ucho i wlała się do środka... he he ja ma opaskę na uszach - idzie wierzchem he he. Plecaki mokre, buty albo mokre od deszczu albo od potu, spodnie mokre, przesiąka od spodni bielizna - "Bieszczady rock'n'roll". Kurtki nie ma sensu zakładać. Lepiej odcisnąć mokre, niż przepocić kurtkę. W schronisku na Błatni wita nas zawieszony w czasie pan oferujący 20 kilka rodzajów herbaty... KIERO mięknie delikatnie pierwszy raz podczas wyjazdu:
- Nooo nieee.... ta koszulka jest mookra (zdjęliśmy w schronisku cieknące koszulki i założyliśmy suche... na moment).
- I ziiimna... nie chcę jej zakładać!
- KIERO, słuchaj - popatrz na mnie ja też zakładam bo mówię sobie - to jest ciepłe i suche :).
Niestety :-), by oddać sprawiedliwość Piotrkowi - to chyba jedyny moment całych 8 dni, kiedy KIERO mówi ze coś nie tak :-)
Ach.. byłbym zapomniał... supermarket w Brennej - pół godziny straciliśmy na zakupy w supermarkecie obok stacji benzynowej... super zaopatrzenie i ceny - szkoda tylko, że stać ich na drzwi za 13 tysięcy a nie ma systemu płacenia kartą :-(

28. września...

...you should to wear some flowers in your hair...

Znów ponad pięć godzin, dokładnie 5:15. Opuszczamy Schronisko na Szyndzielni i idziemy czerwonym szlakiem przez schronisko pod Klimczokiem a następnie niebieskim schodzimy do Szczyrku. Ostatni etap tego dnia to wejście na Skrzyczne (zielonym). Ponownie dzielimy się na dwa zespoły. Pierwszy korzysta z krzesełek, a drugi wchodzi pod krzesełkami. *

Ja jechałem krzesełkami. Zimno. I mgła. Żadna przyjemność. Zejście też do chrzanu. Nachrzaniają nogi. I tracę punkty do GOTu. Kaszana. Na piętrze schroniska na Skrzycznem pachnie dentystą, pokój jest zimny i jest nieciekawie. Ostatni wieczór - dwa razy przegrywam w kości, trzecia kolejkę sobie odpuszczam. Na plus kominek w salce i muzyka wieczorem :)

29. września...

...walkin' on sunshine...

Mamy imieniny !! :-) rześko wstajemy, żeby przekonać się że na dzień zjazdu z gór mamy piękna pogodę. Normalka. ech. Na pocieszenie kupuję sobie czapkę :) Schodzimy z gór. Zjeżdżamy do Łodzi via Bielsko Biała (czy ci idioci mogą zrobić ze dwa przejścia dla pieszych???? ). W domu jestem przed 22, bo oczywiście autobusy wieczorem w niedzielę jeżdżą jakby ich nie było.

Podsumowanie:

8 dni, 5 osób, około 140 punktów GOT, 16 odwiedzonych schronisk, około 200 dowcipów opowiedzianych przez Michałów i około 20 opowiedzianych przez resztę ekipy, moc radości, zmęczenie, czapka, ból, małe triumfy, małe porażki, 30 deka błota na butach i opinaczach, kamyk ze szlaku, sterta ciuchów do prania, wspomnienia na zawsze, pół setki zdjęć zrobionych przez Anię i Piotrka, górna kieszeń plecaka zalepiona suszonymi morelami, dwie blaszane przypinki, PIĘCIORO PRZYJACIÓŁ... to chyba mój, bardzo osobisty bilans wyjazdu... nie przeliczysz tego na pieniądze, nie dowiesz się nigdy co to jest, póki sam tego nie przeżyjesz...

20. października 2000 Michał Jankowski