Grecja
23 lipca - 7 sierpnia 2003
Oto relacja z wycieczki. Część tekstu była pisana po upływie pewnego czasu a część na bieżąco, stanowiąc odzwierciedlenie mojego stanu psycho-fizycznego w danym momencie - stąd pomieszanie czasu przeszłego z teraźniejszym. Mam jadnak nadzieję, że nikomu nie przeszkodzi to w dobrnięciu do końca. Wiem, że opis jest długi i może znudzić; jest tam wiele nieistotnych z punktu widzenia osób trzecich informacji. Jeśli ktoś nie wytrzyma, polecam zapoznanie się z uwagami. Opisałem w nich wszystko to co najbardziej dziwiło mnie lub zaskakiwało; dla osoby jadącej, jak ja, pierwszy raz do Grecji mogą okazać się to całkiem pożyteczne informacje, które mogą uchronić przed "niespodziewanymi atrakcjami" :)))





Plecy już mnie bolą od siedzenia na tym kamieniu (ciekawe, że plecy a nie inna część ciała :) ). Tutaj jednak przynajmniej jest cień i fajny chłodek od przepływającego strumienia. Choć i tak dzisiejszy dzień, jak sądzę, upalny nie jest - zresztą tak jak ostatnie :). Może jednak po kolei...

Oto gdzie byłem




Dzień 1 (2003-07-23)

Kilkanaście minut przed 15:00 na Dworzec Autobusowy Łódź Fabryczna wjeżdża "mój" autobus. I od razu miłe zaskoczenie - do Grecji jedzie tylko 17 osób. Reszta dnia to po prostu jazda...




Dzień 2

... jazda, jazda,...




Dzień 3

O godzinie drugiej minut kilkanaście wysiadam w Katerini. Dokładniej mówiąc to jest to parking przy autostradzie 8 km przed tą miejscowością. Cóż i tak planowałem tego dnia iść do Litochoro, więc to nie zrobi mi większej różnicy. Po dostaniu się do "właściwego" Katerini dochodzę jednak do wniosku, że nie ma szans na znalezienie dalszej drogi w tej plątaninie uliczek jeśli nie ma się kogo zapytać. Idę więc na stację i tam czekam do 8:03 na pociąg. Żeby nie było tak łatwo, to stacja Litochoro jest 5 km od miasteczka o tej samej nazwie (patrz uwagi).

Widok na Olimp
Jest dopiero 8:30 a ja już czuję przygrzewające słoneczko. Po drodze łapię się na stopa - wielką wywrotkę, którą już podróżują poznani w pociągu Niemcy. Ten dzień miałem pierwotnie spędzić na plaży. Tak, tyle, że wcześniej miałem zrobić około 30 km (Katerini - Litochoro - plaża). Aby nie "tracić" czasu, kupuję mapę i wyruszam w góry. Niby znakowanym szlakiem. Nigdzie jednak nie ma żadnego znaczka. W końcu po 30 minutach błądzenia znajduje początek szlaku - wejście do Wąwozu Enipeas. A dalej... Dalej to mozolne wchodzenie i schodzenie tylko i wyłącznie po to aby mieć większą wysokość od podejścia :)) Gdzieś ok 13:00 robię jedzienie - polska zupka chińska "Amino" + kuskus - i po godzinie znów wyruszam w drogę. Jest ciepło, jak dla mnie to wręcz gorąco. Idę, idę, idę... Z pewnoscią wąwóz godzien jest zobaczenia,
Wąwóz Enipeas
ale ja po kilku godzinach w ciepełku z 25 kilogramowym obciążeniem miałem już go serdecznie dosyć. Chyba około 18:00 osiągam cel mojej podróży - podnóża klasztoru Agiou Dionisiou. Tutaj w końcu daję odpocząć nóżkom brodząc w strumieniu, jem (to co poprzedniu; zasadniczo było to moje podstawowe pożywienie, wiec jeśli będzie napisane "jem" to wiadomo co :))) ) i szukam miejsca na rozbicie namiotu. Znajduje nawet coś całkiem sensownego - nie rzuca się w oczy, tuż nad strumieniem. Myje się, robię małe pranko i spać. W nocy lekkie zdziwienie - jest mi zimno. Coż, góry to góry i Grecja nie ma nic do tego.




Dzień 4

Wstaję raczej nie skoro świt, gdyż tutaj jasno zaczyna robić się dopiero po 6:00. Śniadanko (jak zwykle), pakuje dobytek, dociążam się wodą ze źródełka przy klasztorze i wyruszam na trasę. Trasa jest narysowana poniżej, nie będę więc dokładnie jej opisywał.

Jedynie parę uwag. Cały czas idzie się pod górę. Mimo ciągłego podchodzenia droga jednak jakoś nie męczy a to głównie za sprawą mojego szczęścia. Jak by to powiedzieć. Cóż, zewsząd mgła, widoczność w najlepszym razie 300 metrów, więc o podziwianiu widoków (które niewątpliwie gdzieś tu się kryją :)) ) nie ma co marzyć. Gdy ruszam z ostatniego postoju, widoczność spada do normalnej dla mnie wartości (20 metrów), robi się zimno i wietrznie a w oddali słychać nadciagającą burzę. A ja już myślałem, że Bogowie zapomnieli o mnie :)) Tuż przed tym jak zaczyna padać rozbijam namiot na pięknym jak sądzę płaskowyżu. Robię jedzenie i próbje iść spać. Próbuje, gdyż namiot rozstawiłem tu gdzie było można a właściwie to gdzie udało mi się zobaczyć, że było można :)) czyli na niewielkim spadku. Niby żaden problem, ale moja karimata (jak tylko przyjadę to ją wymieniam) z jednej strony jest tak śliska, że z niej po prostu się zsuwałem :))) W dodatku pod plecami został jakiś kamień i czasem coś na kształt naszych ostów :) O zmianie miejsca nie chciało mi się myśleć - padało a wszystkie graty były już porozrzucane we wnętrzu. W nocy temperatura spadła poniżej 10 stopni i mimo, że miałem założone spodnie, polar 100, kamizelkę 300, kurtkę, czapkę i rękawiczki to i tak nie było mi gorąco.




Dzień 5

Dość niska temperatura sprawia, że wyczekuję świtu jak zmiłowania. Gdy tylko zaczyna się robić jasno na tyle, że można znaleźć kartusz, palnik i prowiant robię śniadanko. Wcześniej zerkam z namiotu na otaczający mnie świat i... mgła, mgła, mgła. Mimo to o 8:20 zbieram się zmiejsca (szkoda tylko, że po nocnym deszczu namiot jest mokry; niestety także tropik - jeszcze trochę potrwa zanim nauczę się dobrze rozstawiać ten namiot :)) ). Nawet jeśli nie wejdę na szczyt, to przynajmniej znajdę podejścia, przenocuję gdzieś z drugiej strony i spróbuję jutro. Na szczęście po 30 minutach pogoda się poprawia. Poprawia dla Fulmana oznacza, że co jakiś czas widać wielką górę, która jest przed Tobą a której przez większość czasu nie widzisz :)))) Dlatego gdy tylko jest okazja robię fotki.

Widok na Olimp z miejsca mojego noclegu
(Muses Plateau)
Widok ze ścieżki Zonaria (pn i pn-wsch) prowadzącej od schroniska SEO wzdłuż podnóża do szlaku E4
Widok na grań i z grani Kazania
Widok ze Skala (2866) na Skolio (2911)
Droga jak dla mnie super - leciutko pod górkę, ekspozycja - jest gdzie spadać, ale metrowa ścieżka wydaje się raczej bezpieczna. Po jakiejś godzinie właściwe podejście - godina stromej drogi po leżących luzem kamieniach. W końcu wchodzę na Skala (2866). Tutaj odpoczynek i dalej na Skolio (2911) a następnie powrót na Skala. Teraz na Mitikas - cel wycieczki. Cóż łatwiej mi to opowiedzieć niż opisać, więc chętnym zawsze opowiem a tutaj wspomnę jedynie, że udało mi się pomylić drogę (zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz :)) ). Zlazłem gdzieś, gdzie nawet kozice nie chodzą bo nie ma po co a i spaść łatwo. Mniej więcej po 20 minutach takiej bezsensownej drogi doszedłem do wniosku, że to chyba jednak nie tędy i zacząłem wracać na górę (równie bezsensowną i chorą drogą, ale przecież innej nie było, skorp znajdowałem się po prostu na stoku góry; dodajmy bardzo, bardzo stromym stoku :))) ). Kierując się ku grani, jako że według przewodnika tam biec powinien szlak, opuszczam to dosyć niebezpiecznej miejsce i po kilkinastu minutach odnajduje właściwą drogę. Przypomina ona troszkę naszą Orlą Perć, ale nie ma tu żadnych zabezpieczeń i jest oznaczona. Onaczona u Greków oznacza, że co jakiś czas na kamieniu jest kropka, kreska, kleks lub cyferka (najczęściej koloru czerwonego). W końcu, chyba po godzinie, wchodzę na Mitikas (2917). Tutaj wpisuję się do księgi (zamkniętej w metalowej puszcze), zjadam makaron z zupki (super, strasznie to lubię :) ) i nie podziwiam widoków (choć wiem, że są :)) ), ale i tak czuje się szczęśliwy. Przede wszystkim dla tego, że jeszcze żyję :) Przy tak bezsensownej drodze jaką szedłem to naprawdę szczęście, że mam jedynie kilka zadrapań, które niewątpliwie do wesela się zagoją (a już mojego to na pewno :)) ).
Mitikas (2917)UWAGA!!! Trzeba iść według strzałki z lewej strony
a nie tak jak niektórzy :))) według tej z prawej :))))
Po godzinie odpoczynku zaczynam zchodzić, co jest trudniejsze niż wchodzenie ze względu na tachane na plecach obciążenie. Od tej pory, prze ponad 3 godziny bez przerwy schodzę. Zejście ze Skala ścieżką z kamyczkami owocuje jednym przyziemieniem (na szczęscie większość impetu pochłania plecak). Potem dalej w dół do Schroniska Spilios Agapitos (A) - równie fajną drogą a dlaje do Prioni. Droga jest całkiem miła, sensownie poprowadzona i widokowo chyba ładna :) Jednak gdy po 2 godzinach ciągłego schodzenia nie widzę jeszcze końca a mięśnie coraz wyraźniej sygnalizują, że należy się im odpoczynek, zaczynam myśleć już tylko i wyłącznie o dojściu do końca. A koniec, owszem jest, ale 1.5 godziny niżej. Może i zrobiłbym gdzieś postój, ale po drodze spotkałe jakiegoś gościa, który zapewniał mnie, że na dół jest 10 - 15 minut (było 50 i to dość czybkiego schodzenia). Właściwie to ten gość zaczepił mnie - widział mnie rano i był ciekaw czy udało mi się wejść na Mitikas. "Tak" - odpowiadam. "Z tym plecakiem?!!" - słysze kolejne pytanie. "Tak" - ponownie odpowiadam ze spokojem, nie bardzo wiedząc czemu on się dziwi. "A ile on waży?" - dalej indaguje mnie gość. "Jakieś 23 - 25 kilogramów". Facet nie uwierzył, poluzowałem więc klamrę od pas biodrowego aby zdjąc plecak, ale facet spróbował wówczas go podnieść i stwierdził, że jemu to już wystarczy :)))) Nie bardzo mógł zrozumieć co ja takiego mam ze sobą. "Same najpotrzebniejsze rzeczy" - odparłem. On przecież ma wszystko co jest potrzebne - mówił. Karimatkę, kurteczkę (zwykła wiatrówka) dwie puszeczki jedzenia i trochę wody. Tak, tylko tyle, że nocuje w schornisku, w górach jest 1 - 2 dni a na dole w Litochoro ma nocleg w hoteliku - dodałem sobie. Ciekawe co on zabrałby ze sobą na 10 dni chodzenia. W końcu ok 19:00 docieram do "mojego" miejsca nad strumieniem, rozbijam namiot, jem i idę spać. Na nic więcje tego dnia nie mam ochoty.




Dzień 6

Ten dzień nazwałem "lenistwo". Zrobiłem małe pranko, umyłem się, zaplanowałem co robić przez następne dni a przede wszystkim zacząłem pisać kartki. To wszystko.

Prawie. Wieczorem okazuje się, że skończył się gaz w kartuszu. To znaczy coś tam chlupocze, ale palnik nie daje oznak życia. Więc albo kartusz, albo palnik. Tak czy inaczej nie ma ognia :)) Zjadam więc polską zupkę chińską na zimno i nie całkiem szczęśliwy idę spać :)




Dzień 7

Oj, tego dnia to długo nie zapomnę. Po godzinnym pakowaniu, o 7:40 zaczynam zejście. Do wyboru dwie trasy - asfaltem lub doliną. Asfaltem do 16 km, ale równej drogi, gdzie utrzymując stałe tempo najpóźniej za 3 godziny dojdę do Litochoro. Doliną... Cóż, cały czas mam w pamięci te kilkugodzinne męczące podejścia oraz tabliczkę informacyjną: "Litochoro 7.7 km, 4h" :) Pomyślałem jednak, że skoro wtedy było pod górę to teraz będzie w dół a poza tym przyjechałem tutaj aby chodzić po górach. Wybrałem więc dolinę i... nie było tak źle. Po 2 godzinach jestem w Litochoro. Tutaj ludzie dopiero zaczynają wstawać. Zjadam śniadanie - jakieś sztuczne rogaliki z jeszcze bardziej sztucznym nadzieniem, popijane gazowaną chemią z puszki - tylko to udało mi się kupić bez szukania i idę na stację kolejową. Po drodze, tuż przy autostradzie jest przystanek autobusowy. Jestem tam o 11:00. O 11:15 powinien zjawić się autobus do Larissy. OK. Czekam. Czekam, czekam, czekam... Jest 11:40 a autobusu nie ma!? Cóż idę na stację. Stacją to nowoczesny obiekt, ale... brak na niej żywej duszy. Po prostu Grecy dostali z Unii dotację to ją postwili, ale jakoś nie bardzo używają. Znajduję jakiś rozkład jazdy. Super - 12:13 mam pociąg do Larissy. Czekam, czekam, czekam... Przyjeżdża dopiero ten o 15:41. Ani ten o 12:13 ani inny jadący do Salonik o 14:00 z minutami tego dnia się nie pojawił. To znaczy coś tam śmigało, ale o takich godzinach, że oznaczałoby co najmniej 40 minutowe opóźnienia. Poza tym jak powiedziałem "śmigało" nie wykazując najmniejszej checi do zatrzymania :))) Spędziłem zatem 6 godzin na stacji. Dobrze, że od morza wiał chłodny wiaterek a perony były zadaszone więc jakoś dało się wytrzymać, ale co się wysiedziałem to moje :))) Gdybym jednak miał pewność kiedy ten stalowy rumak się zjawi, to mógłbym spokojnie iść nad morz wykąpać się poopalać i takie tam rzeczy :))) Około 16:40 docieram do Larissy, tam o 17:30 łapię autobus do Trikali a stamtąd o 19:30 do Kalambaki, którym faktycznie dojechałem do Kastraki gdzie wysiadam tuż przy campingu. Wysiadam, zadowolony idę do recepcji. "Tak, oczywiscie. Mamy miejsca. Poproszę paszport..." PASZPORT!!!!!!! W autobusie zostawiłem wszystkie dokumenty + kasę. W ułamku sekundy przytomnieję :))) Na szczęście okazuje się, że autbus będzie za 5 minut wracał tą samą drogą. Uff... :))))) Faktycznie, za chwilę odzyskuję dokumenty, znajduje miejsce na namiot i zabieram się do jego rozstawiania. Podłoże jest super. Coś na kształt twardego klepiska wymieszanego z drobniejszymi kamyczkami. Jakiś dziwny człowiek, widząc moje zmagania ze szpilkami, które głębiej jak na 3 cm nie wchodzą w "ziemię", pożycza mi... gumowy młotek do glazury :) A mnie się zdawało, że mam wszystko, ale to faktycznie pomogło. Potem jeszcze prysznic, melonik i spać. Śpi się może troszkę twardo - wszak świadomie zrezygnowałem ze śpiwora więc nie ma czego podłożyć pod siebie a moja słynna karimata ma grubość około 2mm :))))



Dzień 8

Siedząc w klasztorze chciałem zacząć opis tego dnia. Mówię jednak "Nie. Dzień się jeszcze nie skończył. Nie wiadomo co się jeszcze wydarzy. Poczekam." I słusznie. Ale była burza :))) W zasadzie to nawet fajna, ale... Na jutro muszę mieć suchy namiot, bo jadę dalej. Rozstawiając go wczoraj myślałem "Bez przesady. Jestem w Grecji. Tutaj nie pada. Czy jest sens robić to tak dokładnie?" Teraz siedzę na altanie, która jest jednocześnie jadalnią, łażą po mnie muchy a stały, mimo, że pod dachem, są mokre. Ciekawe co się jeszcze wydarzy nim dzień się skończy? Wróćmy jednak do jego początku...

Poszedłem zwiedzać klasztory. Bez pośpiechu obejrzałem sobie Megalou Meteorou i Agias Triados. Uwaga! Do klasztorów można tylko wejść mając długie spodnie (mężczyźni) lub spódnice do kostek i osłonięte ramiona (kobiety). W większości klasztorów można wypożyczyć brakujacy fragment przyodziewku, ale gdy jest dużo turystów może to być problem. Oczywiście nadal obowiązują wszelkie moje uwgi dotyczące greckiego zaplecza turystycznego więc nie będe się powtarzał tylko odsyłam do "uwag". W między czasie udaje mi się otworzyć w niekontrolowany sposób oparat; to, obawiam się, może oznaczać prześwietlenie filmu. Po prostu szczyt szczęścia :))) Dalej bez większych wydarzeń obejrzałem sobie Kalambakę - takie miasto jaki inne - patrz uwagi :))) Potem kończyłem pisanie kartek i... nadeszła wspomniana na początku burza.

Klasztor Agiou Nikolaou Anapavsas
Klasztor Megalou Meteorou
Klasztor Varlaam




Dzień 9

Siedzę sobie na dworcu w Paleofarsalos i czekam na pociąg. Oczywiście, jak to w Grecji, jest to wielkie (przepraszam za określenie, ale nic lepszego nie przychodzi mi do głowy) zadupie. Przepiękna stacja, na której nie ma nic. Żeby było śmieszniej, to nawet na mapie nie ma ma miejscowości o takiej nazwie; co najwyżej jest Farsala, ale jak to ma się do tej stacji?! Ponieważ padało lub lało wczoraj do 23:00 więc namiot mam wilgotny i zabłocony - nie mam pojęcia jakim cudem :))) Camping opuściłem o 10:30 więc na stację musiałem się mocno spieszyć (pociąg 11:09). Gdy na nią dotarłem, kapało ze mnie jak z niedokręconego kranu. Ponownie olewactwo Greków wprawiło mnie w lekkie osłupienie. Idę bowiem do kasy. W pomieszczeniu siedzi 3 gości, patrzą na mnie i... nic. Żaden do kasy nie podchodzi. Czekam, czekam... W końcu idę z drugiej strony i mówię, że chciałem kupić bilet. "Aaa... Bilet. Już. Oczywiście." To w takim razie co oni sobie myśleli, że po co tam stoję?!?! Bo chciałem sobie na nich popatrzeć?! Dla odmiany w Paleofarsalos facet stwierdza, że bilet sprzeda mi 2 minuty przed odjazdem pociągu. Już nic mnie nie zdziwi :)))

Dojechałem do Kato Tothorea i zrobiło mi się słabo. Całe góry w burzowych chmurach i pada deszcz... Wszystko wskazuje jednak na to, że tu już lało. Ruszam więc do docelowej miejscowości - Ano Tithorea. Oczywiście drogowskazów brak. Pytam się w jakimś sklepie, coś mi tam pokazują, więc idę. W pewnym momencie zatrzymuje się, jadąca samochodem, para starszych Greków i najprawdopodobniej pytając się dokąd zmierzam proponują podwiezienie. Czemu nie? Nie rozumiemy się ani trochę :))), ale dowieźli mnie do celu. Myślałem, że skoro jest to miejscowość, było nie było leżąca w górach, które ostatnio stały się podobno "narciarskim zagłębiem Grecji", to znajdę jakieś mapy. Gdzie tam; nawet jednego sklepu nie namierzyłem idąc "główną" ulicą. Jedynie tawerna z okupującymi ją Grekami (jak zwykle sami faceci :)) ). Jeden, gdy zapytałem go o drogę, popatrzył na mnie jakoś dziwnie, powiedział jak iść, popatrzył jeszcze raz i powiedział: "Good luck!". Bardzo budujące :))) Mam jednak opis z przewodnika więc idę. "Jak nie uda mi się do za dwa dni wróce tutaj" - pomyślałem :) Po drodze mijam tablicę z planem i wiem, że jestem na dobrej drodze. Dalej okazuje się, że ścieżka jest bardzo dobrze oznakowana (czerwony kwadrat na białym tle).

Parnas (ujęcie w stronę Ano Tithotea i przeciwną)
Podążając nią docieram do samotnej kapliczki Agios Ioannis. Tutaj jest fajna altanka (patrz fotka poniżej)

Ponieważ jest już prawie 19:00, więc daleko i tak nie zajdę i będę musiał szukać miejsca na namiot. Postanawiam więc przenocować na altance. Przynajmniej rano zaoszczędzę czasu na pakowaniu :)) Korzystając z tego, że do zmierzchu zostały jeszcze 3 godziny, rozpalam ogniseczko (troszkę był z tym kłopocik, bo po burzy wszystko było mokre, ale jkoś się dogadaliśmy :))) ) i robię sobię polską chińszczyznę, ale tym razem na ciepło :))

W między czasie chmury rozwiewają się odsłaniając przepiękny widok. Tak więc siedzę sobie na altanie, dnia jeszczenie chwalę, ale do tej pory wszystko ułożyło się całkiem przyzwoicie :)) Rano zbiorę się chyba około 6:00 i pójdę w trasę. Może uda mi się dojść do Delf w ciągu jednego dnia, choć w przewodniku napisali: "...dwa dni forsownego marszu." :))




Dzień 10

Budzę się o 1:30. Nie, wcale nie dla tego, że już się wyspałem, ale po prostu jest mi zimno. Siedzenie w górach na owiewanej wiatrem ze wszystkich stron altanie robi swoje. Wcześniej zauważyłem, że w kapliczce pali się światło. "Może więc jest otwarta?" Była, a w jej wnętrzu o niebo cieplej. Przenosze się zatem do niej i tam przesypiam pozostały do 6:20 czas. o 6:40 ruszam w trasę.

Parnas o świcie
Chyba zmienię zdanie o greckich szlakach. Ten jest super oznakowany. Dopiero na przełęczy tuż pod samą Liakoura (2457) gubię znaki, przez co dotarcie na szczyt zajmuje mi więcej czasu niż powinno. W każdym razie około 11:30 jestem na górze. Widoki tego dnia całkiem przyzwoite - przynajmniej widzę na co wchodzę :)) a nawet znacznie więcej :)
U podnóża Liakoury (za plecami :))) )Widok z Liakoury (wsch, pd-wsch)
O 12:00 zbieram się aby pokonać dalszą trasę do Delf - do zmierzchu mam jeszcze 9 godzin więc powinno się udać. Cóż, niestety greckie szlaki i ich znakowanie to totalna beznadzieja. Nawet gdybym miał mapę to i tak nic by mi nie dała. Proszę nie myśleć, że marudzę, ale wydaje mi się, że jeśli już nakuje się szlak to po to aby ułatwić a nie utrudnić życie. Tutaj tym czasem, ni z gruszki, ni z pietruszki pojawiają się i znikają różne oznaczenia. Najgorsze to to, że nie widać którędy przebiega ścieżka, więc często i tak idzie się wedłuk kompasu. Jeszcze lepszy numer. Ponieważ poszedłem nie tym szlakiem co potrzeba, więc po 40 minutach zawróciłem. Niby szedłem tą samą drogą - trzymałem się przecież tych samych oznaczeń co przed "chwilą" - a mimo to wylądowałem z drugiej strony góry! :))) (przez przypadek zresztą było to miejsce do którego chciałem dojść :) ). Potem ponad godzinę szukałem jakiejś sensownej ścieżki. W końcu znalazłem, ale wyprowadziła mnie dość daleko od planowanego celu. Myślę, że tym sposobem straciłem około 3 godzin czasu, co można nadrobić, ale też sporo sił. Sił, których zaczynało brakować mi co raz bardziej. Około 19:00 jestem już na tyle pożądznie zmęczony, ze zaczynam myśleć o przenocowaniu "gdzieś w okolicy". Najgorsze jest to, że ponownie nie idę szlakiem tylko przedzieram się przez jakieś chaszcze i łażę po polanach usianych kozimi (lub owczymi - ja tam nie odróżniam :)) ) odchodami. Mimo wszystko zmuszam się aby iść dalej. "Jeszcze 2 - 3 godziny, powinno się udać" - tak sobie myślę, choć ciało wyraźnie już mówi, że ja mogę iść dalej, ale ono zostaje. Pamiętając plan jaki widziałem po drodze, kieruję się w stronę, gdzie, moim zdaniem, powinien być ten zgubiony szlak. Można powiedzieć, że odnajduję go w ostatniej chwili. To sprawia, że mimo wszystko ponownie myślę o dotarciu do Delf jeszcze tego dnia. Siadam na chilę i... nie mam już siły. "Co z tego! Tyle już włożyłeś w to energii, że zresygnowanie teraz byłoby... nierozsądne :))) Wstawaj i idź dalej!" - to moje drugie ja pogania mnie do drogi. Więc ruszam. Całe szczęście, że jest z górki. Plecak już dawno niosę bez pasa biodrowego - cosik zbyt mocno obtarłem sobie plecy i biodra - więc ramiona bolą co raz bardziej. Niewiarygodne, ale o 20:50 docieram na camping. Miejsce dla namiotu to takie samo klepisko jak poprzednio a sam obiekt dużo gorszy niż ten w Meteorze, ale co tam. Kupuję coś słodkiego + 2 litry soków i zaczynam to konsumować. Jednak idzie to raczej opornie. Niby jestem głodny, wszak przez cały dzień zjadełem paczkę herbatników, ale chyba żołądek skurczył się tak znacznie, że już mała porcja wypełnia go w całości :)) Tak więc siedzę sobie i... Co ja wtedy myślałem? Nic specjalnego. Czy się cieszyłem, że doszedłem? Chyba tak, jak zawsze gdy dochodzę; nic specjalnego. Najbardziej cieszy mnie, że w końcy mogę odpocząć. Po 14 godzinach (łącznie z postojami, których było około 1 godziny) to chyba "najaktywniejsza" myśl. Dopiero po północy rozbijam namiot, myje się i idę spać.
Na podsumowanie powiedziałbym, że trasa nie była trudna. Najwięcej kłopotu sprawiało to ciągłe błądzenie i tracenie czasu, energii i nerwów na odszukanie właściwej drogi, czego konsekwencją stało się duże zmęczenie materiału, czyli mnie :))) Ale między innymi po to chodzi się w góry - aby poznać samego siebie (i znajomych :) ). Ten dzień był wyjątkowo poznawczy :)))




Dzień 11

Wstaję gdzieś około 8:00. Rozpakowuję do końca plecak. Jem śniadanko, siadam i spisuję wrażenia z poprzedniego dnia. Jest już południe więc robi się gorąco. Około 15:00 - 16:00 przejdę się do "miasta". Tak przy okazji, to wczoraj gdy szedłem na camping, wywarło ono na mnie całkiem korzystne wrażenie. Główna uliczka - niczego sobie, ale praktycznie jedyne sklepy to tawerny, kawiarnie oraz... sklepy z biżyterią - całe mnóstwo :) Nie ma za to czegoś takiego jak sklep spożywczy; przynajmniej nie przy głównej ulicy.

Poszedłem na spacer do miasta i... znalazłem się prawie na terenie ruin. Gdybym wiedział, że to tak strasznie blisko, z campingu bez pośpiechu dreptałem nie całą godzinę, to dziś bym je zwiedził. Ponieważ jednak nie miałem aparatu więc zostawiłem to, jak planowałem, na jutro. Poza tym dzień bez większych wydarzeń - po prostu odpoczywałem po wczorajszym :))))




Dzień 12

O 8:30 przystąpiłem do zwiedzania Delf (mam na myśli oczywiście starożytne Delfy, czy raczej to co po nich zostało). Łącznie obejrzenie Świętego Okręgu i Marmarii zajęło mi 2 godziny. Muzeum, z powodu prowadzonych prac remontowo-budowlanych, było zamknięte; jak mi przykro :)))) Potem powolny powrót na camping - wszak zrobiło się prawie południe - i... dalej raczej nic godnego uwagi :) Co do ruin, to powiem, że przereklamowne :))) Naprawdę trzeba mieć bogatą wyobraźnię aby coś tam zobaczyć. Dla mnie akurat starożytność to ulubiony okres w dziejach ludzkości więc chętnie zapoznaję się z tym co po nim pozostało, ale w pełnie zrozumiem wszystkich, którzy odeszli stąd zawiedzeni :))

Starożytne Delfy




Dzień 13

O 9:22 wsiadam w autobus do Aten (miał być o 9:00, ale to przecież Grecja :)) ), do których docieram w samo południe. Troszkę błądzenia po mieście i znajduję miejsce, z którego jutro mam autobus powrotny. Mam naiwną myśl przenocowania w hotelu, ale 46 euro skutecznie wybija mi ją z głowy. W ten oto sposób ląduję na pobliskiej stacji kolejowej (Peloponnisiu) i czekam aż zelżeje upał.

16:45 nie zelżał :), ale ile można siedzieć. Idę do biura podróży, gdzie zmieniam miejsce wyjazdu (miała być Larissa) i zostawiam mój drugi garb :)). Teraz "na lekko" mogę rozkoszować się Atenami. Udaje mi się zobaczyć Akropol,

Akropol
Agorę
Agora
i ładny kawałek centrum (medal dal tego, kto znajdzie noramlny sklep spożywczy; mnie się nie udało). O 20:30 jestem na stacji, zjadam winogrona - pierwszy posiłek tego dnia i... niestety czeka mnie tu długa noc.




Dzień 14

Jest po północy. Stacja opustoszała - siedzę na niej sam. Porządkuję notatki, wspominam wydarzenia ostatnich dni... Do 6:30 jeszcze trochę zostało :)) Tak przy okazji, to chyba muszę ciekawie wyglądać, bo wszystkie stacyjne menty mijają mnie, jak do tej pory, z daleka, choć dziwnie się przyglądają :))

Jest 2:30 - na stacji same menty (wałęsające się lub śpiące gdzie i jak popadnie) i ja - super uczucie :)) Czekam tylko kiedy wezmą mnie za swojego i poczęstują "działeczką" :); ewentualnie będą chcieli aby to ich poczęstować, co jest dużo bardziej prawdopodobne nie dla tego abym ja "ją" miał, ale dlatego, że ten kto ma, raczej bezinteresownie się nią nie dzieli - podobna; tak tylko słyszałem :))))))

Jest 3:46. O 4:12 ma być jakiś pociąg, więc pojawili się w końcu "normali" ludzie. Jeden "normalny" siedzi obok mnie; szkoda, że pali i wieje od jego strony :))

Ciekawe dlaczego ten obok mnie przesiadł się na inną ławkę. Przecież nie śmierdzę (oczywiście jest to moja, nieobiektywna, opinia). No chyba, że faktycznie tak kiepsko wyglądam, ale ja się sobie podobam :)

4:13... i znowu prawie wyłacznie menty. Oczywiscie nie liczę siebie :) a także gościa co się przesiadł.

4:53... O 5:21 jest kolejny pociąg. Znowu stacja się odmentnia :)

Pociąg odjechał...

5:22... U nas w Polsce już dawno zaczęło by świtać. Tutaj - ciemna noc.

5:27... Kolejny pociąg jest o 5:50.

5:37... Nie bardzo wiem co jest grane, ale nagle na środku torowiska pojawia się fontanna :)))

5:45... Chyba jestem śpiący. Dobrze, że mam jakieś zajęcie (te notatki). Tylko dzięki temu dożyłem tej godziny :))

5:50... Pociag odjechał a na dworcu wciąż są "normalni". Jeszcze tylko chwilka...

6:02... Przy odrobinie dobraj woli coś co można nazwać zaczątkiem świtania :)))

6:13... Jest już tak widno, że spokojnie można czytać bez użycia sztucznego światła.

6:30... Właśnie mija 10 godzina mojego siedzenia na tej stacji. Rety! Nigdy więcej!!! Chyba będę się zbierał stąd :)

Do 13:00 połaziłem po Atenach, zobaczyłem to czego nie udało mi się zobaczyć wczoraj a co nie było zamknięte z powodu wszechobenych remontów, odebrałem plecak i znów siedzę na stacji :)))

16:20... Odjazd. Czas wracać do Polski :)))




Dzień 15

... jazda, jazda,...




Dzień 16 (2003-08-07)

Zgodnie z planem o 8:30 jestem w Łodzi. Czekam (jak wiadomo mam już w tym wprawę :)) ) do 9:00, zanoszę zdjęcia do odbicia i... to już koniec :))))





Uwagi:

Wszystkie uwagi zamieszczam jako przykład totalnego braku rozwagi, porządku lub choćby zdrowego rozsądku. Lubię jak wszystko ma swoje miejsce, dzieje się o określonej porze i można to jakoś sensownie opisać. Tymczasem tutaj... Artysyczny nieład, co jakoś nie przemawia do mnie. Ale może jestem jakimś wykolejeńcem :))))

Chodniki

Grecy chyba nie wiedzą co to takiego chodnik. Metrowej szerokości (w najlepszym razie) pas betonu z penością chodnikiem nie jest. Zresztą sami Grecy chyba też tak uważają skoro stawiają tam samochody i sadzą kwiaty oraz drzewka. Tak jest wszędzie. Nawet w większych miastach. Po prostu trzeba iść ulicą bo inaczej nie da rady. Dla Greków pieszy chyba nie istnieje.


Przejścia dla pieszych

Odpuście sobie ich szukanie. Jak sądzę jest to konsekwencja braku chodników, ale przejść na ogół też nie ma. Jeśli są, to nie liczcie na narysowane pasy bo ich nie będzie :)) O tym, że w danym miejscu jest przejście zorientujecie się po sygnalizatorze. Uwaga!!! Sygnalizator przy zmianie z zielonego na czerwone zachowuje się, jak dla mnie, w dość niebezpieczny sposób: zmiana ta następuje nagle - mamy zielone a w następnej sekundzie czerwone (nie ma mrugania zielonego). Obserwujac jednak jak zachowują się Grecy doszedłem do wniosku, że oni zwyczajnie tego urządzenia nie potrzebują - przechodzą przez ulicę kiedy i jak chcą :))))


Przystanki autobusowe

Gdzie są przystanki autobusowe, tego nikt nie wie, nikt nie zgadnie; autobus zatrzymuje się chyba w losowych miejscach :)) (tak to wygląda z mojej strony, bo miejscowi oczywiście wiedzą co i jak). Zero tabliczek, zero oznaczeń, zero... czego kolwiek :))))tutu

Przy okazji, skoro już mówimy o autobusach, to należy wiedzieć o jeszcze jednym drobiazgu. Zdarza się, że autobusy nie mają tabliczki z nazwą miejscowości do której jadą, ale... numer. Jeśli nie znasz numeru, to nie pojedziesz :))


Ścieżki

Jeśli ktoś narzeka na brak zaplecza turystycznego u nas, to niech przyjedzie tutaj, do Grecji. Właściwie to powiem inaczej. Zaplecze w postaci hoteli, kawiarni, barów itp jest, ale... Przecież turysta nie przyjeżdża tutaj spać i jeść (przynajmniej ja :)) ). Czasem chce gdzieś iść "na dłuższy spacer" :) A to już tragedia. Zapomnijcie o normalnie oznakowanych szlakach. Jeśli już, to co jakiś czas, gdzieś tam, zobaczycie kropkę, kreskę, kleksa lub jakiś dziwny numer. Tak znaczą szlaki Grecy (jeśli wogóle znaczą). To, że jest oznaczony wcale nie oznacza, że da się go przejść normalnie, albo, że nagle nie stanie się na stoku góry nie wiedząc gdzie iść bo będą 3 ścieżki równie bezsensowne a więc tak samo prawdopodobne albo... nie będzie żadnej :))) Pamiętajcie: bez kompasu nie wychodźcie z domu!!! :))))))


Dworce kolejowe

Dworce kolejowe to kolejny bezsens. Najczęściej oddalone są o ładne kilka (kilkanaście) kilometrów od miejscowości o nazwie jaką same noszą a w ich otoczeniu oprócz dworca jest... nie z dużo. Często nic :))) Zero połączenia z właściwym miastem. Na ogół są to nowe obiekty, na których z wyjątkiem kasy nie ma nic innego, więc nie myślcie na przykład o zjedzeniu czegoś (no chyba, że macie swoje jedzonko :))) ).


Sklepy

W znanych miejscowościach - Meteora, Delfy, Ateny - same sklepiki z cepeliadą. Znalezienie czegoś na kształt naszego sklepu spożywczego nie jest proste - mnie się to na ogół nie udawało; nie twierdzę, że szukałem uparcie, ale gdyby były to bym się na nie napatoczył :)) Natomiast bez względu na to jak wielką dziurą jest jakaś miejścowość, to na pewno znajdziecie tam tawerne :)))


Czas

(Do tego akurat trudno mieć pretensje :) )
W stosunku do polskiego jest przesunięty o godzinę do przodu. O godzinie 6:00 jest jeszcze czarna noc, natomiast o 6:20 już prawie dzień. Podobnie z nadejściem nocy: 21:30 można czytać książkę, 22:00 - noc.
Najlepsza pora na zwiedzanie, to od 16:00 w górę - robi się systematycznie chłodniej lub wcześnie rano: 7:30 - 8:00, ale niestety o 9:00 robi się już bardzo ciepło.


Ludzie

Mimo wszystko Grecy to bardzo fajni ludzie. Zapewne wszystko co powyżej opisałem jest konsekwencją ich podejścia do życia - w pełni "luzackiego" i spokojnego :))) O dziwo chwalą Polaków :)) i wydaje się, że nas lubią, więc nie musimy udawać kogoś innego z obawy, że będą nas traktować "inaczej".