Oto gdzie byłem |
---|
Niedziela 12 września, godzina 18:00 to chyba właściwy moment aby rozpocząć opowieść... Pakując plecak tylko część rzeczy znalazła się w folii, bardziej z wykształconych odruchów niż rozsądku - przecież w Maroku nie pada, w końcu to Afryka, nie? Tam może i nie, ale w Polsce lało akurat przez te 30 minut, gdy czekałem i wsiadałem do autobusu :)))))
20:20 jestem na Okęciu i rozpoczyna się czekanie do 5:15 kiedy to należało stawić się do odprawy. Potem jeszcze 2 godziny i pora odltywać do ciepłych krajów. Tuż przed samym odlotem mam jeszcze przymusową wizytę u gentelmenów ze Straży Granicznej; skubani znaleźli moje kartusze z gazem :)))) ,,Co tam pan ma?'' Dynamit - myślę sobie. ,,Gaz?''. Tak. ,,Proszę wyjąć...'' Pogawędziliśmy jeszcze chwilkę, o dziwo w dość przyjemnej atmosferze jak na spotkanie w odosobnionym pomieszczeniu terrorysty (czyli mnie) i pary Stróżów Ładu i Spokoju :)))) O gazie więc musiałem zapomnieć; następnym razem biorę, i innym też tak radzę, maszynkę wielopaliwową - benzynę kupi się wszędzie. Potem jeszcze jakieś 5 godzin i lądujemy w Agadirze. Cóż za niespodzianka - wita nas deszczyk. Kilka formalności i wsiadamy do autobusu. Rozpoczynamy od części objazdowej, więc zabieramy jeszcze grupę pobytową z hotelu i w trasę.
Z braku czasu nie będę podawał większych szczegółów związanych ze zwiedzanymi miejscowościami. Na ogół sprowadziłoby się to do przepisywania przewodników a to bez sensu. Zainteresowane osoby odsyłam do poniższych pozycji:
Zanim przejdę do właściwej części ,,relacji'' to jeszcze drobna uwaga. Wiadomo, że takie wycieczki w znacznej mierze uzależnione są od dwóch czynników - grupy i przewodnika. Grupa była w porządku, a może nawet więcej niż w porządku - szczególnie miło mi było gdy kolejne osoby wypytywały mnie i prosiły o opowieść ,,...jak tam w tym Atlasie było'' :) Co do przewodniczki to była fantastyczna - oprowadzała nas po wszystkich miejscach i obiektach a lokalny przewodnik był tylko dla formalności; zawsze było wiadomo co, gdzie, kiedy i jak. Nie wypada również nie wspomnieć o nowej znajomości - Trójmiejskiej Ani :) z którą przez te kilka dni miałem okazję troszkę porozmawiać podczas przejazdów autobusem.
A teraz do zdjęć zapraszam... :)))))))
Po nudnym, pozbawionym atrakcji locie (żadnych turbulencji, terrorystów czy choćby rozhermetyzowania kabiny) lądujemy w Agadirze. Jest godzina 12:00 i pada deszczyk :))) Czemuż nie jestem zdziwiony? :))))) Godzinę później jedziemy już wzdłuż wybrzeża na północ kraju.
Gdzieś pomiędzy Agadirem a Essaouirą |
Essaouira zwana też As-Sawirah lub Ile de Mogador to wioska (pochodzę z Łodzi więc wszystko co mniejsze to dla mnie wioska :)) ) typowo rybacka; wielkością jak nasza Ustka. W przewodniku czytamy ,,...W mieście niewiele jest ciekawych obiektów. Można popatrzeć na zatokę z murów obronnych...'' - i jest to prawda :) Poza tym miasto słynie z wyrobów z miejscowego drewna - tui.
Uliczki Essaouiry |
Portugalska cysterna w El-Jadzidzie... |
...i jedna z uliczek tegoż miasteczka. |
Casablanca - Meczet Hassana II - widok z daleka |
... a teraz z bliska |
W środku mieści się 25 tysięcy osób... | ...a na placu przed 80 tysięcy. |
Przed wejściem na Szella |
... a z murami ściskający za serce polski akcent :)) |
Wieża Hassana - jedynie 44 z zamierzonych 60 metrów... | ...z przylegającego do niej meczetu zostały tylko kolumny |
W tym samym miejscu jest także Mauzoleum Mohammeda V |
A tak wyglądają mury miejskie o godzinie 7:00 |
Volubilis - ruiny miasta rzymskiego... |
...z doskonale zachowanymi mozaikami... |
...i wciąż widocznym, przejrzystym układem ulic |
Stojąc tyłem do ruin widzimy Mulaj Idris - najświętsze miasto Maroka, w którym to do 1920 roku na niewiernych czekała natychmiastowa egzekucja |
Bab el-Mansur - najwspanialsza brama w Afryce Północnej... |
Grób sułtana Mulaja Ismaila a w środku cztery groby i dwa zegary :) |
To już chyba Fez... |
To na pewno Fez - główne wejście do jego medyny - brama Bab Bou Jeloud |
...i sama medyna. Podobno ponad 9400 uliczek... |
Przykład architektury muzułmańskiej |
To tylko ja :)) |
Cały dzień jazda do Marrakechu
Menzeh w ogrodach Menara |
Minaret meczetu Kutubijja - wzorzec dla wszystkich marokańskich minaretów |
Grobowce Saadytów |
W ogrodzie Majorelle |
Festiwal folklorystyczny u Alego |
Plac Jemaa el-Fna... | |
..o 18:40 | ..o 19:00 |
W przewodniku napisane jest ,,w pobliżu bramy''. Troszkę pobłądziłem bo to w pobliżu faktycznie było ,,w pobliżu'' :))) Na szczęście w oddali na szosie do Taroudannt zobaczyłem stające ciężarówki i całkiem pokaźny tlumek ludzi jaki tam zmierzał. Nim doszedłem do pierwszego pojazdu dopada do mnie gość i pyta czy do Asni. Tak się składa, że właśnie tam :), więc mówię ,,Oui''. Wsiadam do autobusu. Silnik pracuje, więc może zaraz pojedzie. ... 10 minut później silnik nadal pracuje a autobus jak stał tak stoi. Wprawdzie kierowca trąbi jak oszalały dając zapewne znak, że już jedzie, ale na tym się kończy. W między czasie ciągle zmienia biegi, dodaje gazu i czasami przejedzie pół metra. W końcu po 35 minutach tego przedstawienia ruszamy. Jechaliśmy może 2-3 minuty po czym wjeżdżamy na stację benzynową i... tam się zatrzymujemy. ,,No ładnie'' - myślę sobie, ale szczęśliwie po 5 minutach ruszamy w drogę. Przy okazji warto może jeszcze wspomnieć o samym środku lokomocji. Aby otrzymać jego obraz proszę zrobić takie doświadczenie myślowe. Wyobraźmy sobie autobus PKS-u gdzieś tak z początku lat 60-tych. Widzimy? OK. Dalej wpuszczamy do niego kibiców Widzewa jednym wejściem a ŁKS-u drugim. Czekamy 5 minut - powinno wystarczyć - po czym wyganiamy ich stamtąd. Naprawiamy powstałe szkody byle czym i byle jak i ponownie zapraszamy fanów do środka. To co zostanie po trzykrotnym powtórzeniu tego doświadczenia jest (było) moim autobusem. Gdy rozpędził się do 80 kilometrów na godzinę, w co nie mogłem uwierzyć, to miałem wrażenie jakby silnik chciał oderwać się od pojazdu i pomknąć jak pocisk do przodu.
O dziwo około 11:20 (a więc po godzinie jazdy) udaje mi się dotrzeć do Asni (akcent pada na ,,i''). Zanim jeszcze zdążyłem wysiąść atakuje mnie gość i oferuje ,,truck'' do Imlil - czyli tam gdzie chciałem iść. Transport to dobra rzecz, gdyż inaczej trzeba 13 kilometrów dreptać przez widokowo ładną dolinę, ale po nieciekawej drodze. Gość zaprasza mnie do swojego domu mówiąc, że trzeba poczekać aż zbierze się grupka. OK, w końcu nie mam nic do stracenia. W domu oczywiście obowiązkowa herbata.
I zaczyna się kolejne przedstawienie. Pytanie gdzie idę, czy potrzebuję przewodnika, muła. W sumie to gość gada i gada a ja słucham i słucham. Dowiaduje się, że ma wielu przyjaciół w Czechach, Niemczech i Francji a Polska to fajny kraj :) Zna nawet kilka słów po polsku. Pokazuje zdjęcia i kartki a następnie trasę - dokładnie moja trasa - 6-7 dni, 600 Dh / 60 Euro za dzień. 500 Dh to wszystko co mam, myślę sobie a jemu mówię, że to za dużo dla mnie. Zupełnie tym niezrażony proponuje różne warianty. Ostatecznie dogadujemy się na 400 Dh za 2 dni; akurat na najbardziej istotną dla mnie część trasy. Gość chce abym teraz jemu zapłacił. Robię to, ale mam mieszane uczucia czy aby mnie nie wyroluje. Wziął kasę i poszedł dzwonić.
Teraz do dzieła przystępuje jego brat, podono ,,professional guide'', który prowadził wiele wycieczek. Możliwe. Ten z kolei zamierz mi sprzedać biżuterię berberyjską, arabską i diabeł wie jaką jeszcze. Różne zestawienia, różne ceny. Tłumaczenie, że nie mam pieniędzy nie działa w żaden sposób. Zawsze ma ostatnie słowo: ,,To ile możesz za to dać? Powiedz. Dam tobie bardzo dobrą cenę''. Dosyć długo trwał cały ten cyrk; gość całkiem zdziwiony moim zachowaniem - jak to, 200 Dh, tylko 20 Euro, a ja nie chcę zapłacić. Zupełnie nie trafia do niego, że za coś muszę żyć przez najbliższe kilka dni. Poza tym znając ich skłonność do oczekiwania na zapłatę za byle co, muszę mieć rezerwę. W końcu biorę od niego dwie bransoletki za 50 Dh. Co ja z nimi zrobię to nie mam pojęcia :) ,,Dasz żonie'' - mówi. ,,Której?!'' - myślę sobie :))))) Potem jeszczy wypytuje mnie czy aby przypadkiem nie mam dla niego jakiś ,,souvenirów''. W zasadzie to jemu jest wszystko jedno co. Czekolada, długopisy, skarpetki, koszule, podkoszulki... Cokolwiek. Jest mocno niezadowolony, gdy ciągle mówię ,,Nie'', ale na serio nic nie miałem. A nawet jeśli, to co? Podarunek to podarunek a nie coś co ktoś sobie wyprasza od nas. Poza tym oni ciągle chcą aby im coś dawać, płacić itd. Opłaty to może i nawet bym zniósł, w końcu światem rządzi pieniądz, ale sumy jakie rzucają wzięte są z księżyca. Akurat takie miał natchnienie i taką sumę powiedział. Całkiem jak dziecko, które zaczyna liczyć i mówi o cenach. 6, 60, 600 Dh - wydają się nie widzić żadnej różnicy (gdy każą sobie płacić).
W końcu przyjeżdża transport. Zdezelowany, podobnie jak autobus, pięciodrzwiowy Peugeot z 3 rzędami siedzeń. W środku już 9 osób. Wciskam się jako dziesiąty i ruszamy. Po kilku minutach jazdy biorą jeszcze jedną osobę. To jeszcze może by mnie nie zdziwiło, ale ten 11 siada na jednym miejscu z kierowcą! Folklor na całego, lepszy niż zeszłonocna Fantazja.
Szczęśliwie dojeżdżamy do Imlil-u. Tam wysiadam po czym gość mówi abym zapłacił kierowcy za transport. Pytam ile. 50 Dh. ,,Zgłupiał baran!'' - myślę sobie (z Marrakechu przejazd kosztował mnie 15 Dh) jemu zaś mówię, że nie mam kasy. Zapłacił za mnie, myślę, że nie więcej jak 5 Dh. Niebawem zjawia się właściciel oberży. Idziemy do niego wraz z pewnym Nowozelandczykiem, który wędrował sobie po Europie a teraz po Maroku ,,by bicycle''. Przynajmniej miałem z kim trochę pogadać. W oberży dostajemy tradycyjnie herbatkę i rozbijamy namioty - koszt 25 Dh. To już właściwie wszystkie rzeczy o których warto wspomnieć. Jeśli chodzi o pogodę to miłe zaskoczenie - jest chłodno (to znaczy około 25 stopni) a słońca właściwie nie ma. Po 17 temperatura spada (w porównaniu z tą jak była w Marrakeszu to można powiedzieć iż jest zimno) i zaczyna padać drobny deszczyk.
Imlil widziany z drogi na Toubkal |
Wstaję gdzieś ok. 7:20 (w nocy jak sądzę temperatura musiała spaść do ok. +5 stopni).Kilka fig, trochę wody i po śniadaniu. Około 8:10 zjawia się mój przewodnik wraz ze środkiem transportu czyli mułem. Na imię jemu Omar. Nie mułowi oczywiście, ale ,,gajdowi''. Niestety Omar z angielskim za dużo do czynienia nie miał, więc drepczemy sobie raczej w milczeniu co wcale nie jest dla mnie czymś strasznym :)
Arumd widziany od strony Toubkala |
Całą drogę do docelowego schroniska (Schronisko Toubkal, dawniej Neltner) pokonujemy w niecale 4 godziny. Po drodze mijamy wioskę Sidi Szamharusz. Wioska to to jest z nazwy a tak na serio to kilka chałup przyklejonych do zbocza.
Sidi Szamharusz... | |
...z dołu... | ...i z góry. |
Pogoda tego dnia była super jak na taką wspinaczkę (cała droga to jedno długie podejście, około 1450m). Słońca raczej nie było, padał od czasu do czasu deszcz(yk) a gdy już byłem w schronisku to nawet grad. Im wyżej tym chłodniej i wietrzniej. Jeśli tylko spaceruje się wokół schroniska, albo podaża za mułem bez obciążenia, jak ja, to polar a najlepiej kurtka z jakiegoś TEX-u mocno wskazana. Dla ciepłolubnych to i polar pod spoód.
Mój przewodnik, zgodnie z umową, wraca tego dnia do domu i pojawić ma się za dwa dni.
Schronisko całkiem przyjemne. Wieloosoowe pokoje na piętrze, w piwnicy ciepły prysznic, toalety, umywalki. Na parterze kuchnia do dyspozycji nocujących a także możliwość zamówienia gotowego posiłku. A wszystko to za bardzo rozsądne pieniądze. Przykładowe ceny poniżej (obowiązujący kurs to 10Dh = 1 Euro)
Coca Cola / Fanta itd. 0.5 l | 10 Dh |
Woda mineralna 1.5 l | 12 Dh |
Nocleg | 80 Dh |
Chleb | 3 Dh |
Herbata | 2 Dh |
Należy pamiętać, że w całym Atlasie Wysokim jest ,,NON DRINKABLE WATER'' o czym ostrzegają stosowne karteczki umieszczone przy kranach.
Wpisje się do ,,księgi gości'' - jest nawet kilka wpisów z Polski, ale większość to Francuzi i mieszkańcy Wysp Brytyjskich.
Co robiłem przez resztę dnia? Nic wielkiego. Prysznic, posiłek (grzybowa WINIARY + kuskus) a potem notatki i pisanie kartek a pomiędzy tym małe spacerki po okolicy.
I to już wszystko co godne uwagi a co wydażyło się tego dnia.
Schronisko Toubkal |
Spało mi się źle. Wytłumaczenie widzę jedno - ostatnio sypiam o 50% dłużej niż zwykle a poza tym nie mam się czym zmęczyć. W efekcie nie śpię mocno, zasypiam długo i w ogóle :))) Wstaje gdzieś ok. 6:30. To już najwyższa pora - większość już dawno wyszła lub właśnie wychodzi.
Piarżyste zbocze tuż za schroniskiem - tutaj zaczyna się droga na szczyt |
Ubieram się, schodzę na dół i o 6:50 ruszam. Z wyjątkiem pewnego przejścia zaraz po minięciu piarżystego zbocza trasa jest dobrze widoczna i nie powinno być problemów. Po 2 godzinach jestem na szczycie. Toubkal zdobyty :)
,,Wierzchołek'' | Ja na ,,wierzchołku'' :)) |
Widoczki |
Warto wiedzieć, że w takich schroniskach (jak zresztą w większości schronisk górskich, ale tu jest to szczególnie widoczne) dzień na ogół rozpoczyna się przed wschodem słońca (4 - 5 rano) a kończy wraz z jego zachodem, czyli 19-20. Gdy kładłem się o 20:30 to byłem ostatnią osobą z pokoju jaka jeszcze nie spała :)
Ta noc minęła troszkę lepiej, ale i tak odczuwam za długie spanie i brak zmęczenia :))))) Około 4 wstają pierwsze osoby a na dole w kuchni słychać już krzątaninę. Wstaję dopiero o 6:00, małe sniadanie w postaci dwóch imlilowskich chlebków - herbaty i 7:20 jestem na trasie. Tym razem moim bagażem nie zajmuje się Omar, ale jakiś gość ze sporej karawany, która zmierzała w obranym przez mnie kierunku. Mnie tam wszystko jedno - ważne aby dojechał (bagaż oczywiście :) ). Aaa... i najważniejsze - ani śladu kataru; bosko!!! :)) W 1:15 osiągamy przełęcz Tizi n'Wanums (3600 m).
Widok z przełęczy Tizi n'Wanums w kierunku jeziora Ifni |
W trakcie zejścia |
Jezioro Ifni | Księżycowy krajobraz u brzegów jeziora |
Nie mam nic przeciwko Alom :), ale 4 to o 3 za dużo :))))) Zbieram się i ruszam w drogę powrotną (wreszcie z plecakiem, wreszcie czuje, że żyje :)))) ). Jest wcześnie - 13:00 - więc zobaczymy gdzie zajdę - przenocuję gdziś w środku trasy. Co ja jednak poradzę, że na przełęczy byłem o 17:00 Przez długi moment rozważałem nocowanie tutaj, ale miejsca nie ma a do schroniska 1 godzina. Posiedziałem więc, porobiłem zdjecia (teraz widoczność była o wiele lepsza niż rano) i o 18:15 byłem w schronisku.
To był trzeci dzień w tych górach i trzeci raz pomiędzy 15:00 a 17:00 padało; wygląda na to, że to reguła.
I jeszcze kilka uwag związanych z drogą Ifni - Schronisko Tubkal. Podążają nia całe karawany - liczne zorganizowane grupy z przewodnikami i tabuny mułów z ich ,,towarami''. Wszyscy oni, tradycyjnie, na trasę wyszli wcześnie rano, więc na przełęcz wchodzili wtedy gdy grzeje tam najmocniej słońce - 10 -12. Natomiast po godzinie 14 słońce już tam nie sięga i jest cień. Do tego powiewa wietrzyk, więc całkiem przyjemnie się wchodzi, ale cały czas trzeba brać pod uwagę, że to jednak 1300 metrów podejścia.
Na koniec spostrzeżenie natury ogólnej.Przewodnicy, tragarze czy jak ich tam zwać uwielbiają wrzeszczeć. Atlas Wysoki, masyw o wysokich grzbietach, nisko położonych dolinach i bardzo stromych zboczach to idealne miejsce do tego typu działalności, z czego niestety nader często korzystają.
Budzę się 6:30 - ile można spać. Jak się okazuje, większość już wyszła. Ponieważ tego dnia mam w planach tylko zejście do Imlilu, więc się nie spieszę. Dłużej jednak jak do 7:30 wyleżeć nie mogę. Idę na jadalnie, śniadanko, a potem przed schronisko, gdzie sobie czytam, robię notatki, opalam się i... wymyślam zadania na ćwiczenia i egzamin :)) W południe zostawiam za sobą schronisko i rozpoczynam niespieszne zejście na dół. Gdy zbliżam się do Sidi Szamharusz mam cichą nadzieję niespotkania gościa od ,,best souvenirs'', ,,best price'' and ,,only for me, special for me'' - wszak obiecałem jemu, że jak będę wracał to na pewno do niego zajrzę :))) Chciałem więc czym prędzej przemknąć obok jego sklepu. Niestety nie dosyć, że siedział na ścieżce przed sklepem więc niepostrzeżenie minąć się go nie dało, to jeszcze nim się do niego zbliżyłem, odwrócił się i, o zgrozo, rozpoznał mnie! :))) Pozostałem jednak niewzruszony na jego wyznania i prośby i poszedłem swoją drogą.
O 15:30 byłem w Imlilu. Chciałem nocować w schronisku, ale gość nim zarządzający powiedział, że za tą samą cenę (40 Dh) da mi pokój u niego w domu. Pokój jak pokój - cztery ściany, drzwi, okno i łóżko, ale najważniejsze, że zamykany na klucz. Do schroniska mógł wejści każdy i wynieść co chciał bo nik tam niczego nie pilnował - zarządca siedział w swojej kafejce. Jedząc posiłek usłyszałem za oknem głośne wycie przez głośnik. Festyn czy jak? Aaa... 16:00. To mułła wzywa na modlitwę :) Mułła wzywa na modlitwę a na ulicy ludzie jak byli tak są. Gdyby jeszcze coś robili, ale oni zwyczajnie siedzą i ,,obserwują okolicę''. A podobno Maroko to w 100% kraj muzułmański :)
I jeszcze ważna jak sądzę informacja dla uzależnionych - w Imlilu jest działająca cały dzień kawiarenka internetowa :))))
Pierwotnie tego dnia miałem iść do Taszeddirtu, ale po osiągnięciu przełęczy Tizi n'Tamatert (2279 m), co zajęło mi wolnym spacerkiem 1.5 godziny (myślę, że około 2 godziny, gdyby iść drogą) postanowiłem spędzić tam pozostałe godziny. Z przełęczy do Taszeddirtu prowadzi wycięta w zboczu, mało ciekawa i pylista droga. Nie sądze abym widział zniej coś wiecej niż z przełęczy. Wskrobałem się więc na stok ponad drogą, znalazłem sobie fajne miejsce z super widokiem i trochę gapiąc się, trochę czytając, pisząc a trochę marząc i rozmyślając spędziłem tam kilka ładnych godzin.
Widoki z przełęczy Tizi n'Tamatert (part I) |
Widoki z przełęczy Tizi n'Tamatert (part II) |
Widoki z przełęczy Tizi n'Tamatert (part III) |
Nie wspomniałem o tym wcześniej, ale zarówno w Imlilu jak i na tej przełęczy można usłyszeć fajny efekt. Otóż są to miejsca, wokół których jest mnóstwo wiosek. Gdy zbliża się odpowiednia pora, w każdej z nich daje się słyszeć nawoływanie na modlitwę.
Całą trasę jaką przeszedłem można zobaczyć sobie na mapach (każda ponad 1MB, czerwona linia to właśnie ta trasa): Mapa 1 Mapa 2
Rano, aby uniknąć ostrego słońca, zaczynam zejście do Asni, które osiągam po 2.5 godzinie. Jest jeszcze wcześnie (9:30) a już czuje się jak mocno przygrzewa słońce. Szczęśliwie łapię właśnie odjeżdżający autobus do Marrakechu. Do Czerwonego Miasta docieram przed 11:00. Idę najpierw na pocztę - w końcu kiedyś te kartki trzeba wysłać :))) a potem do hotelu na spotkanie z ,,moją'' przewodniczką. W autobusie jest jeszcze jedno wolne miejsce, więc do Agadiru będę mógł zabrać się jutro z wycieczką a dziś jeszcze połazić po Marrakechu. Znajduje sobie nocleg w hotelu Ali tuż przy Jemma el-Fna. Hotel ten to istny kombajn - jest tam punkt wymiany walut, kawiarnia, pizzeria, noclegownia, kawiarenka internetowa i zapewne jeszcze milion innych rzeczy :) Z jego tarasu jest całkiem dobry widok na sam plac, natomiast minaret Meczetu Kotubijja jest przesłonięty drzewami a szkoda bo wnocy wygląda super.
Nocleg ten ma tylko jedną wadę - przynajmniej w pokoju wieloosobowym, w którym ja byłem, a którego okna wychodzą na równoległą uliczkę - przed 0:30 nie ma sensu marzyć o śnie bo jest to sprawa nierealna. Jest tam niesamowity hałas, ale mi najbardziej przeszkadzały jednostajne i niezmienne w czasie :) dźwięki pochodzące z naprzeciwległego salonu gier i bębenków z placu.
Agadir, ocean i zachód słońca... Czemu ja tak kocham zachody słońca? :))) |
Tłumaczenie, że nie ma się pieniędzy nie jest skuteczne. Jeśli tylko zobaczą w naszych oczach najdrobniejszy cień zainteresowania towarem to jesteśmy zgubieni. Omotają nas tak, że kupimy wszystko, łącznie z tym co nie przyda się nawet naszym prawnukom :))) Ceny jakie przy tym podają wzięte są nie wiadomo skąd i nie mają żadnego, czy to logicznego czy, prędzej, ponadnaturalnego uzasadnienia. Nie należy doszukiwać się w tym żadnej prawidłowości bo jej zwyczajnie nie ma :)
Ciekawi mnie jak u nich wygląda egzamin na prawo jazdy. Zapewne tak...
Przepisy?! Jakie przepisy?! Na ciasto? |
Dużo kotów, brak psów :)
Szalik, czapka i rękawiczki są w górach niezbędne, jako że gdy tylko słońce skryje się za chmurami i wieje wiaterek, a wieje cały czas, to zaczyna mrozić.
Jednopowłokowe namioty, szczególnie tak małe jak mój Marabutowski ,,Komandos'' nie są jednak dobrym wynalazkiem. Gdy wstałem rano, od środka był caly wilgotny a gdzie niegdzie to nawet skraplała się woda. Poza tym trudno w nim siedzieć; tylko i wyłącznie nadaje się do tego aby w nim spędzić noc, ale nie ,,mieszkać''.