Alpy
22 lipca - 8 sierpnia 2011
2 sierpnia
Wchodzimy na Grossglockner (3798m)









Raport trasy

Zapis śladu w formacie GPX


Opis trasy

Grossglockner z pewnością nie był zasadniczym celem naszego wyjazdu. Zakładaliśy, że jeśli sie uda to fajnie, a jeśli nie to trudno. Szczerze mówiąc raczej wątpiliśmy, że uda nam się wejść na niego w jeden dzień, a ze względu na Zosię dwoma dniami nie dysponowaliśmy. Tak więc raczej zakładaliśy, że nie wejdziemy niż, że wejdziemy. Postanowiliśmy jednak podejść do niego na tyle na ile nam się uda, bez żadnych szaleństw i robienia czegoś na siłę.

Zgodnie z tą ideą wstaliśmy spokojnie rano, jak zwykle niespiesznie zjedliśmy śniadanie i ,,już'' o 11:00 byliśmy na parkingu przed Lucknerhaus (1948 m). Bez ociągania się, ale i bez pędzenia do przodu, z krótkim postojem przy schronisku Lucknerhutte (2241 m) o 12:15 docieramy do schroniska Studlhutte (2802 m), gdzie robimy sobie kilknaście minut przerwy. I zwykle część osób wchodzących na Grossglocknera tutaj kończy pierwszy dzień wspinaczki, po to aby wcześnie rano następnego dnia podjąć próby wejścia na szczyt. My postanowiliśmy podejść do schroniska Erzherzog-Johann-Hutte (3451 m). Jeśli się uda, to potem zobaczymy co dalej, a jeśli nie, to trudno. Dzień jednak był przepiękny, wiatru nie było, za to letnie słońce grzało mocno, więc mieliśmy duże szanse na powodzenie. Lodowiec zasadniczo można było w tych warunkach pokonywać w krótkich spodenkach, ale aby nie siać ogólnego zgorszenia wśród ubranych od stóp do głów w goretexy i polary objuczonch ciężkimi plecakami profesjonalnych alpinistów, lub równie zagoretexionych i zapolarzonych turystów ciągniętych przez przewodników (możliwość wynajęcia w Kals), postanowiliśmy choć trochę upodobnić się do nich zakładając coś na nasze nieprzyzwoicie odkryte ciała.

Lodowiec żadnych problemów nie stwarza, może z tym wyjątkiem, że o tej porze śnieg nie był zmrożony i szło się w czymś co przypominało mieszaninę śniegu i lodu, na szczęście nie specjalnie grubą. Mijając kilka razy szczeliny, dotarliśmy bez problemu do grani prowadzącej do schroniska Erzherzog-Johann-Hutte (zdejmujemy raki, zakładamy kaski), a idąc po grani, o 15:50 docieramy do samego schroniska. Późna to już była pora, ale o dziwo moja Szacowna Małżonka stwierdziła, że idziemy dalej. Przy okazji zamieniliśmy kilka słów z Polakiem (pierwszym spotkanym od początku naszego pobytu), który zszedł ze szczytu. Stwierdził, że teoretycznie na szczyt nie jest już daleko, ale niestety na grani jest duży tłok powodowany przez dużą liczbę osób, które w wielu przypadkach nie powinny się tam znaleźć. Przez to droga wydłuża się ponad dwukrotnie, gdyż właściwie idzie się w kolejce tempem najwolniejszego.

Po krótkiej przerwie, ustaliwszy deadline time, czyli godzine o której bez względu na wszystko zaczynamy powrót, znów zakładamy raki i niespiesznie wyruszamy w dalszą drogę w kierunku szczytu. Biorąc pod uwagę, że nasze tempo było iście spacerowe, fakt, że dogoniliśmy bez żadnego problemu i wyminęliśmy kika grup, które wyszły duuużo przed nami, nie napawał optymizmem. Na usta cisnęło się pytanie: po co oni tam własciwie idą?!?! Ledwo powłóczą nogami, a w tym tempie to wejście na szczyt i zejście zajmie im jeszcze parę godzin. Im i wielu innym, którzy będą mieli nieszczęście iść za nimi, ewentualnie mijać się w newralgicznych miejscach.

Podczas pokonywania lodowca i dalszej naszej drogi na szczyt, szczególnie podczas wyprzedzania dyszących zespołów szturmowych poczyniliśmy także pewną bardzo ciekawą obserwację. Otóż najwyraźniej coś przegapiliśmy. Pocieszające jest tylko to, że nie tylko my, ale i fachowcy z firmy Petzl także. Otóż zawsze mi się wydawało, że na lodowcu, i ogólnie podczas stosowania asekuracji lotnej, odstępy pomiędzy członkami zespołu powinny być znaczne (Petzl w swoich materiałach podaje 20-30 metrów w zespole 2 osobowym i 8-15 w większym z ewentualnymi węzłami na linie a dodatkowo lina łącząca pierwszego i ostatniego). Tutaj natomiast normą jest, że pięcioosobowy zespół szturmowy ma długość około 5 metrów - mniej więcej po metrze odstępu pomiędzy ludźmi. Przecież jeśli któremuś z nich powinie się noga, o co raczej nie trudno, biorąc pod uwagę ich kondycję fizyczną, to zanim się zorientuje to już pociągnie drugiego. Dwóch całkowicie zdezorientowanych szturmowców nie da nawet cienia szansy na reakcję pozostałym, a nawet jeśli to zatrzymanie upadku dwóch zdezorientowanych przez podwójnie zdezorientowaną resztę (podwojnie bo byli zdezorientowany już od jakiegoś czasu, a to zdarzenie wywołało o nich drugą falę zdezorientowania) jest prawie niemożliwe. I nic na to nie poradzi przewodnik, który ich prowadzi. I to w tym wszystkim najbardziej mnie zniesmaczyło - każdą taką szturmową grupę zdezorientowanych emerytów prowadził ktoś kto miał wypasiony tex na sobie i gdzieś tam napis bergfuehref - spodziewam się, że był to przewodnik.

Idziemy jednak dalej i docieramy do początku stromego podejścia wyprowadzającego bezpośrednio na grań - dalej będziemy to podejście nazywać rynna. I tutaj kolejny przejaw totalnego braku myślenia i troski o bezpieczeństwo innych. Otóż śnieg tutaj był taki sam jak na lodowcu. Z wierzchu totalnie przemielona papka, która praktycznie nie dawała stabilnego oparcia. Pod spodem twardy śnieg, a może lód... Tak czy inaczej twardo. Podchodzący zrobili w rynnie bardzo ładne trawersy. W miarę wydeptane, pozwalały na spokonej podejście na grań. No tak, problem tylko w tym, że ci którzy już weszli mieli w du... wszystkich innych, w szczególności tych co dopiero podchodzili, i korzystając z poinstalowanych w ścianach punktów najzwyczajniej zjeżdżali na linie tratując przy tym i tak delikatne już trawersy.

Szczęśliwie docieramy do grani. Widok jaki tutaj ujrzeliśmy skutecznie odebrał nam chęć dalszej wędrówki. Nawet w sytuacji gdybyśmy mieli dużo czasu w zapasie, to przy tym zamieszaniu czynionym przez plątaninę lin i ludzi poruszających się bez ładu i składu, dotarcie do wierzchołka zajęło by sporo czasu. Nie mieliśmy zamiaru brać udziału w tym zamieszaniu, ale za to mieliśmy zamiar wrócić cało i zdrowo jeszcze dzisiaj. Tak więc zrobiwszy pamiątkowe fotki ruszyliśmy w drogę powrotną. Nie muszę chyba dodawać, że wspomniane wcześniej zespoły szturmowe, jak barany prowadzone na rzeź, kontynuowały podejście i wędrówkę po grani. Nie wiem kiedy ostatni z nich zeszli do schroniska, ale podejrzewam, że było już ciemno.

My natomiast delektując się wspaniałymi widokami jakimi uraczyło nas zachodzące słońce wracaliśmy uprzednio pokonaną trasą do domu. Jedyna zmiana polegała na skróceniu zejścia i pominięciu schroniska Studlhutte. Wracając tak w kompletnej samotności i ciszy przystanęliśmy żeby zrzucić z siebie nadmiarowe ciuchy. Moją uwagę zwrócił szelest dobiegający zza drogi. Gdy zbliżyłem się w tamtą stronę moim oczom ukazało się stadko koziorożców, 10 metrów od nas. Nie wiem, kto był bardziej zaskoczony tym spotkaniem: my czy one, ale rozeszliśmy się bez pośpiechu. Tylko jakoś moja żona nie wyraziła entuzjazmu na hasło ,,rób zdjęcia"... Powiedziała, że sam mam sobie robić, a ona najpierw ma zamiar dokończyć się przebierać i sznurować buty, co by w razie czego nie zwiewać pół-nago i boso... :-)

Nasza opinia o tym co dzieje się na grani szczytowej nie jest odosobniona. Po spotkaniu koziorożców, spotkaliśmy jeszcze grupkę Polaków, którzy mieli dokładnie takie same odczucia jak my - oni też zrezygnowali z wejścia na szczyt. W internecie bez trudu znaleźć można opisy podobne do naszego (pogrubiliśmy ,,ciekawsze'' fragmenty)

[...] Nasza droga przebiegała wzdłuz lodowca, nastepnie granią do schroniska Erzherzog-Johann-hutte 3454m (które o tej porze jest nieczynne) a nastepnie direkt na szczyt. Potem jeszcze kawałek lodowca i ostre podejscie na grań.Samo wejście szczytowe nastepuje granią na której było niemiłosirenie tłoczno. Wskazana jest asekuracja, bynajmniej sporo ludzi takowej nie posiadało, i troche mnie to dziwiło jak mijałem gości na szlaku szerokości dwóch stópek z czekanem przypiętym do plecaka i nawet bez lotnej. Generalnie sporo czasu straciliśmy w kolejce, na szczycie stanelismy ok jedenstej po 4 godzinach.[...] (żródło: http://www.jacek.czarnydunajec.pl/index.php?id=73&url=grossglockner.html)

lub

[...] Po ok. półgodzinnym podejściu, na ostatnim łagodniejszym stoku przed granią główną, słyszę histeryczny krzyk, zadzieram głowę do góry i widzę spadającego z grani człowieka, spada, uderza w skalną półkę, leci, uderza znów, wpada w żleb, bezlitośnie tarmoszony przez grawitację zsuwa się coraz szybciej w dół..
Zamieram.
W jednej chwili wspaniały dzień staje się dniem tragedii.
Adam dzwoni do stacji ratownictwa, ruszamy w górę, wierząc, ze można przeżyć taki upadek..
Na stoku grupa austriackich wspinaczy owija NRC-tami nieszczęśnika, wkrótce dociera helikopter, z którego desantują się ratownicy. Po chwili zwożą rannego na morenę obok Erzherzog Johann Hutte by tam udzielać mu pomocy, przydaje się nasz Przemek, który pomaga im w akcji. Szlak jest zablokowany, helikopter wraca nad grań po żonę i córkę mężczyzny, który uległ ciężkiemu wypadkowi, jesteśmy lekko rozbici, przeżyje? iść dalej?- pewnie każdego z nas nurtują te pytania.
Idziemy.
Wiążemy się liną, jest jakoś jakby trudniej, jakby ciężej, przed oczami mam ten wypadek, nie pomaga to we wspinaczce.
Mobilizuję się, odpycham obrazy by skupić się na pokonywaniu eksponowanej grani, a na niej dzieją się rzeczy przedziwne - zespoły wycofujące się i prące na szczyt w totalnym chaosie przeplatają się linami, depczą sobie rakami po nich, widzę przewodnika trzymającego na krótkiej lince 2ch klientów, klasyczna „lotna trójka samobójka”, dookoła niefrasobliwość, brak szacunku i wręcz chamstwo. Jakoś docieramy do Kleinglocknera i tam utykamy na dobre, czas nas goni, tymczasem z góry schodzą ludzie, musimy ich przepuścić, nie będziemy uczestniczyć w tym cyrku, bezpieczeństwo ponad wszystko.
Nieco to frustrujące, szczyt w zasięgu ręki, sił nie brakuje nikomu, a schodzący marudzą, czas ucieka..
Pytam każdego co robimy, Adam i Magda się wahają, Tomek uważa, że lepiej zejść, czekają na moje zdanie.
Trzeba wiedzieć kiedy zawrócić – myslę.
To właśnie teraz.
Uśmiechamy się do siebie i rozpoczynamy zejście.
Nie mam poczucia klęski, nie czuję smaku porażki, wiem, ze to dobra decyzja.
Docieramy po godz. do Przemka, który relacjonuje nam przebieg akcji ratunkowej widziany jego oczami, jesteśmy dumni, że pomagał, że mimo dolegliwości zgłosił się do pomocy. Później zejście, meczące długie godziny w rozmiękczonym Słońcem śniegu, zapadamy się co rusz, klniemy pod nosem, noc nas goni. Do schroniska docieramy po 13 godzinach akcji w górach, jestem piekielnie zmęczony, marzę o posiłku, piwie i śnie.. [...]

11 kwiecień 2007, Środa rano.

Dzwonię do domu.
Tata – jak poszło?
Ja – zawróciłem 24 m od szczytu.
Tata – zawrócić trzeba umieć.

Konrad.
[...]
(źródło: http://www.eioba.pl/a/1kk2/grossglockner-2007-relacja-z-wyprawy)

Podsumowując, można powiedzieć, że trasa nawet fajna, ale to co się dzieje w okolicach szczytu to taki austriacki Giewont. Szkoda zdrowia - końcówkę lepiej sobie odpuścić, albo wybrać inną niż klasyczna, drogę. Całą drogę (tzn. start na parkingu przy Lucknerhaus, dalej Lucknerhutte - Studlhutte - Erzherzog-Johann-Hutte - Grossglocknera i powrót na parking przy Lucknerhaus), jeśli nie ma na trasie zbyt licznych grup szturmowców, bez problemu i bez pośpiechu można zrobić w jeden dzień. A odpuszczając sobie utratę nerwów na grani, to nawet nie trzeba wcześnie rano wyruszać w trasę. Oczywiście, jak w każdych górach, jest to prawda gdy mamy za dnia co najmniej względnie ładną pogodę.


Filmy


Godzina 11:00 - widok na Grossglockner
z parkingu przy schronisku Lucknerhaus (1948 m).
Godzina 12:15 - schronisko Studl Hutte (2802 m).
Początek lodowca (godzina 13:20)
Po prawej powiekszenie drogi podejściowej oraz zliżenie na
schronisko Erzherzog-Johann-Hutte pozwalające ocenić realną wielkość lodowca.
Ja siejący zgorszenie pośród wszelkich
profesjonalnych TEX-owców.
Widok na to co przeszliśmy do tej pory (godzina 14:10).
W tym miejscu zaczyna się zasadnicza część podejścia (robi się stromo).
Tutaj też większość zespołów łączy się dopiero liną.
Typowy zespół szturmowy.
Ten był nasz ulubiony, gdyż jeszcze
kilka razy mieliśmy okazję obesrwować ich poczynania.
Sznurówki w moich butach są dłuższe od odcinka łączącego dowolną dwójkę wspinaczy w tym zespole.
Studlgrat.
Godzina 14:55 - dotarliśmy do grani
prowadzącej do schroniska Erzherzog-Johann-Hutte...
która dalej prezentuje się własnie tak.
Widoki z tego miejsca: (patrząc od lewej) widok w stronę schroniska Salm Hutte
widok na dolinę Kodnitztal (stamtąd tego dnia przyszliśmy),
widok w kierunku schroniska Studl Hutte...
na ostatni odcinek podejścia do grani
i oczywiście na naszą ukochaną grupę szturmową.
Godzina 15:50 - dotarliśmy do schroniska Erzherzog-Johann-Hutte.
Widok na drogę przez lodowiec.
Widok w kierunku schroniska Salm Hutte i doliny Kodnitztal.
Widok w kierunku Grossglockner.
Przebieg trasy od schronisk Erzherzog-Johann-Hutte do grani szczytowej.
Czerwona kropka oznacza punkt w którym zawróciliśmy.
Droga prowadząca bezpośrednio na grań szczytową
i zbliżenie na jej końcówkę - rynnę.
16:55 dotarliśmy do grani szczytowej.
Niezwykle ciekawe zdjęcie, choć niestety sytuacja jest typowa.
Zwracamy uwage na niezwykle pewne punkty oparcia
gościa w kółku. Powtarza on ten numer za chwile (zdjęcie prawe).
A jeśli dodamy do tego fakt, iż asekurował on schodzących,
mamy dosyć obrazowy przykład tego co na tej grani się dzieje.

(Teraz przyszła mi do głowy bardzo odkrywcza myśl: może gość
testował nowatorską technikę i to on był asekurowany przez schodzących?)
My podziękujemy za niepotrzebne nam emocje.
Tym bardziej, że znalezione wieczorem zdjęcia ostatniego odcinka grani
i tego co się tam dzieje utwierdziły nas w słuszności podjętej decyzji.
Pewnie i tak przed nocą nie dali byśmy rady wrócić.
Żródło 1 Żródło 2
Widok na lodowiec Pasterze i Fuscherkarkopf.
O 17:20 wyszliśmy z rynny pozostawiając głupotę ludzką
i wszelkie z tym związane zagrożenia za sobą.
Teraz, ,,na spokojnie'' możemy zrobić kilka fotek.
Panorama na drogę podejściową od schroniska Erzherzog-Johann-Hutte do początku rynny.
Tędy podchodziliśmy.
Schronisko Erzherzog-Johann-Hutte.
Widok w kierunku południowym...
i panorama.
A my schodząc, już na spokojnie, możemy obserwować
co się dzieje na grani szczytowej.
Dodajmy tylko, że jest właśnie godzina 18:10.
Schodzimy granią prowadzącą do schronisk Erzherzog-Johann-Hutte.
Zdjęcie w kierunku schroniska Studl Hutte,
Grossglocknera i doliny Kodnitztal.
Jest godzina 19:40.
Koziorożce.
Ostatnie spojrzenie na Grossglockner.
Jest godzina 20:55.


Migawki z dnia...