Alpy
30 lipca - 20 sierpnia 2014
4 sierpnia
Galitzenklamm

Adrenalin Klettersteig - mapka
Zeszłoroczy wypad do wąwozu Galitzenklamm wspominamy super. Wszyscy - i mali i duzi. Dzieciaki mają super plac zabaw, z wodnymi atrakcjami (tratwa, strumyk, zapory), a starsi ferraty! :) W tym roku planujemy podwyższyć progi i zrobić trudniejsze przejścia. Na pierwszy ogień idą oba Fulmany i Karol. Wybieramy ferratę o wdzięczej nazwie Adrenalin :) Ogólną wycenę ma E, ale robimy ,,tylko'' jej pierwszą część (przeważająco C i D), glównie ze względu na czas (całość to prawie 3h + 1h na dojście i zejście z ferraty), a nie chcemy / nie możemy zostawiać Gosi i Julki z dzieciakami na 4h ciurkiem... Poza tym nam też pewnie wystarczy :) Ferrata zaczyna się powyżej platformy widokowej. Przez chwilę obserwujemy ścianę i wspinających się powyżej ludzi i wahamy się czy iść czy nie... Jest pionowo, pewnie dość siłowo... Jakiś koleś dosłownie skacze po tej ścianie, jak małpa, ale widać, że jest typowym ,,ściankowiczem'', wchodzi tu pewnie nie pierwszy raz, odstawia swego rodzaju baletową popisówkę, obowiązkowo bez koszulki, żeby było widać każdy mięsień... Pozostałych kilka osób idzie normalnie, bez małpich skoków. Oprócz naszej trójki obserwująco-wahająca jest jeszcze jakaś niemieckojęzyczna para. Wreszcie wszyscy się decydujemy, my idziemy pierwsi. Ja pierwsza, za mną Karol, potem Piotrek i na końcu Niemcy vel Austriacy. Zgodnie z przewidywaniami nie jest łatwo, a trudności polegają przede wszystkim na siłowości przejścia (pionowo do góry, bez żadnych sztucznych ułatwień). Mimo wszystko idzie mi się nieźle, co jakiś czas zerkam w dół, żeby zobaczyć jak reszta. I w pewnym momencie, czekając na chłopaków na jakieś małej półce skalnej, stwierdzam, że jakoś zbyt długo ich nie ma. Jestem w takim miejscu, że nie widać co poniżej. Wreszcie, po dłuższej ciszy, pojawia się Karol. Okazuję się, że Piotrek odpadł (na odcinku o trudności D) i poleciał do najbliższego przelotu. Super :| Karol bieże ode mnie lonżę, łączy ze swoją i pomaga Piotrkowi podejść w bezpieczne miejsce. Ja zostaję, bo i tak nic nie mogę zrobić, bez lonży, w pionowej ścianie... :) Piotrek trochę potłuczony, obtary, kask się przydał, ale poza tym ok. Jesteśmy akurat przy awaryjnym zejściu, więc decyduje się na powrót do ,,bazy''. Ja mimo wszystko chcę iść dalej. Upewniam się, ze trzy razy, że Piotrek ma się dobrze, że sobie poradzi, i idę dalej z Karolem. Przed nami chwila w łatwym terenie, a potem piękny, ale trudny trawers. Przejście wymaga dużo siły i wygimnastykowania. Wygimnastykowana owszem jestem, ale z siłą rąk już zdecydowanie gorzej. Na jednej z przewieszek mam lekkie kłopoty, bo ramiona powoli zaczynają odmawiać mi posłuszeństwa, czuję w ich miejscu wypompowaną z energii galaretę, a tu znów cholera trzeba się podciągnąć! Karol chce mi pomóc, ale duma mi nie pozwala :) i jakimś cudem pokonuję kolejny kawałek. Wreszcie dochodzimy do miejsca oznaczonego ,,Notabstieg'', czyli masochiści idą dalej, a ci którzy okrągły rok spędzają programując, ucząc portugalskiego i biegając za dziećmi, zamiast wyciskać 100kg na siłowni, zawracają bezpiecznym łatwym zejściem. Do dzieci i obtłuczonego męża... :) Kurczę, strasznie dumna jestem :)))) Karol-strażak stwierdził, że było trudno i w każdym miejscu, w którym się musiał siłować zastanawiał się jak ja to przejdę. No i przeszłam!! :)
Po naszym powrocie jest jeszcze kilka wymian ekip i przejścia (już łatwiejszych) ferrat. Do ciekawych należy zapewne babskie przejście ferraty obok wodospadu (Klettersteig Galitzenklamm, ogólna wycena C, w większości B/C). Ja szłam pierwsza, potem Julka, ekipę zamykała Gosia. Po dzisiejszej pierwszej ferracie stwierdziłam, że teraz to już będzie bułka z masłem. A jednak w paru miejscach musiałam pokombinować... :) Co jakiś czas, w bezpieczniejszych i hmmm... wygodniejszych? :) miejscach czekałam na dziewczyny, patrząc jak sobie radzą. Julka rozjarzona od ucha do ucha, Gosia skupiona i zestresowana, ale wyglądało na to, że żyją... :) No cóż: Julka szła wyluzowana, martwiła się co najwyżej o siebie. Gosia martwiła się za dwie... Ale i tak ja miałam najgorzej, bo jako ,,szefowa'' czułam się odpowiedzialna za całą trójkę i stresowałam się potrójnie ;-) Miałam tylko nadzieję, że żadnej nie obsunie się noga, oraz że żadna z nich nie zablokuje się w pewnym momencie, mówiąc, że dalej już nie da rady... Ale przeszły. I byłam z nich dumna! Pewnie nie mniej niż z mojego dzisiejszego D :)
A dzieciaki caaaaały dzień, przy pięknej pogodzie, bawiły się na super placu zabaw. Przyjechaliśmy jako pierwsi. I odjechaliśmy jako ostatni... ;-)

Hania, Piotrek, Karol
Karol
Babskie przejście ferraty :)
Bawimy się... ;-)
Ucieczka przed słońcem...