Dziś tzw ,,nasz'' dzień! Czyli rano sprzedajemy dzieci, jeszcze w piżamach, z gotowym pakietem ciuchów i wszystkiego co trzeba na wycieczkę z przybranymi rodzicami :) A my spokojnie ruszamy na podbój Lasorlinga!! Jest bezchmurnie, zapowiada się fajny dzień. W drodze do schroniska Lasnitzenhutte podziwiamy panoramę Sajatkrone, dokąd teoretycznie planujemy się wybrać za dwa dni. Dochodząc do schroniska mijamy gościa, który pyta nas czy mówimy po polsku. Jak się okazuje, to Holender, który często w Polsce bywa, zaczęło się biznesowo, a skończyło niebiznesowym zauroczeniem i coraz częstszymi prywatnymi przyjazdami do Polski. Języka też trochę się nauczył. Rozmawiam z nim po niemiecku, ale co jakiś czas rzuca coś po polsku - od ,,dzień dobry'' i ,,dziękuję'' zaczynając, na ,,kawkę czy herbatkę'' kończąc :) Ze schroniska dalej droga biegnie najpierw dość łagodnie, a potem zaczyna się ostro do góry. Robi się coraz ciekawiej. Czeka nas wspinaczka po czymś co przypomina rozwalone płyty, co jakiś czas coś gdzieś się kiwa, albo obsypuje. Potem ciekawa grań, z poręczówką w najbardziej newralgicznych miejscach. A na koniec jeszcze jedno skrobanie do góry w ,,płytowatym'' terenie. Na szczycie meldujemy się przed 13tą. Jest pięknie!! Do wyboru tego wierzchołka skłoniła nas między innymi zapowiadana panorama 360 stopni. I rzeczywiście, jest cudnie! Po kolei rozpoznajemy - Grossvenediger i jego sąsiedzi, przed nimi Sajatkrone, dokąd się wybieramy, na prawo dolina, którą szliśmy pierwszego dnia, dalej na wschód widać Matrei i całą grań oddzielającą Matrei od Kals, za nią Grossglockner w chmurach, a na południe niekończące się pasma Dolomitów Lienzkich. Nie licząc Glocknera - jest bezchmurnie, widoczność wspaniała. Jest bajecznie!! Ale wiecznie na szczycie nie można siedzieć, więc schodzimy. Inną drogą niż wchodziliśmy, po pierwsze żeby było ciekawiej, po drugie, że zejście ostro w dół, po sypiącym się czasem płytowisku, może być nieprzyjemne. Schodzimy więc w kierunku Lasorlighuette (nudnawo, w dużej mierze po kamieniach i dużych głazach), po to żeby niedługo znów się piąć do góry, na przełęcz Pragratener. Wspinamy się po zacienionej stronie, więc robi się naprawdę zimno, miejscami jest oblodzone, część drogi wzdłuż poręczówek. Na przełęczy kończy się chyba ta najciekawsza część trasy. Teraz jeszcze nietrudne, ale dość upiorne, ciągnące się w nieskończoność zejście. Szlak nie jest chyba zbyt uczęszczany, bo część jest bardzo zarośnięta, a przez to droga zejścia kiepsko widoczna i śliska. Zaliczamy więc parę dupo-zjazdów po alpejskiej florze :)
Wypad dość długi (10h dreptania + dwie piętnastominutowe przerwy), ale warto - ze względu na różnorodność trasy, i przede wszystkim ze względu na przepiękną panoramę ze szczytu! :)
| |
Podejście w kierunku szczytu |
| | |
Sajatkrone i Grossvenediger w tle | Sajatkrone | Grossvenediger |
| |
W kierunku Matrei | Dolomity Lienzkie |
| |
| |
| Pragraten |