Ladakh
Leh
7 - 10 lipca 2008 (dni 3 - 6)
7 - 10 lipca
Poznajemy Leh, Yountana i się aklimatyzujemy

Godzinny lot, w trakcie którego podano nam pełnowymiarowy obiad jak w Europie na liniach międzykontynentalnych, dobiega końca. Przelatujemy pomiędzy kolejnymi pasmami coraz bardziej zbliżając się do ziemi. W końcu przyziemienie i kołujemy na miejsce postojowe. Z okien samolotu widać uzbrojonych w długą broń uważnie przyglądających się nam wojskowych. Co najmniej tak jakby właśnie wylądował transport z najstraszliwszym więźniem na świecie. Na pobliskiej skarpie widać malutki parterowy budynek - zapewne hala przylotów i odlotów. Przed wyjściem z terenu lotniska skrupulatnie kontrolują jeszcze czy każdy wziął swój bagaż a nie kogoś innego i po przejściu pomiędzy uzbrojonymi po zęby w jakąś archaiczną broń żołnierzy wychodzimy na zewnątrz. Choć miał na nas czekać Yountan (gość, u którego załatwialiśmy treking) to i tak, po doświadczeniach z Delhi, spodziewaliśmy się frontalnego ataku taksówkarzy naciągaczy i hotelarzy łupieżców. Tymczasem wyglądało to tak jak gdyby na przylatujących zupełnie nikt nie zwracał uwagi - mało zawału serca nie dostaliśmy. A na nas czekał chłopak z Padma Guest House, czyli naszego hotelu. Wprawiło nas to w lekkie zakłopotanie bo ostatnie ustalenia były dokładnie przeciwne. Skoro jednak Yountan się nie zjawiał to zabraliśmy się z chłopakiem.

Padma Guest House, czyli nasz hotelik, ...
...jego wnętrze, ...
...jego taras, ...
... i widok z tarasu na Stok Kangri

Po południu próbujemy nawiązać kontakt z Yountanem, co po pokonaniu problemów z orientacją w mieście w końcu nam się udaje. Yountan okazał się być małym człowieczkiem, niezwykle radosnym i tryskającym energią. Natychmiast zaprosił nas do pobliskiej restauracji na obiad, gdzie przy pierożkach momo i jakimś dziwnym kurczaku obgadaliśmy szczegóły trekingu. Poznaliśmy też Staka - naszego przewodnika. Już po tym dniu było widać, że mieszkańcy Ladakhu to zupełnie inni ludzie - milion razy bardziej przyjaźni turyście niż ci, których spotkaliśmy w Delhi.

Uliczki w Leh
Świątynia (ruiny)
Pałac królewski (ruiny)
Droga prowadząca do pałacu

Pozostałe dni schodzą nam albo na wędrowaniu po Lehu albo na spędzaniu czasu w zaciszu naszego hoteliku. Ogólnie mówiąc specjalnej aktywności raczej nie przejawialiśmy, gdyż:

Meczet w Leh
Buddyjskie koło modlitewne
Shanti Stupa
Na tarasie widokowym przed Shanti Stupa

Ostatecznie, mając znaczną rezerwę czasową na treking, zostajemy w Leh o jeden dzień dłużej - to za sprawą aklimatyzacji, która u Hani nie postępowała tak jak byśmy sobie tego życzyli. Pierwsze dwa dni były OK a tymczasem trzeciego samopoczucie było znacznie gorsze. Jak było powyżej - każdy reaguje inaczej i lepiej poczekać niż się spieszyć.

My
Leh ma też zielone miejsca