7 - 10 lipca
Poznajemy Leh, Yountana i się aklimatyzujemy
Godzinny lot, w trakcie którego podano nam pełnowymiarowy obiad jak w Europie na liniach międzykontynentalnych, dobiega końca. Przelatujemy pomiędzy kolejnymi pasmami coraz bardziej zbliżając się do ziemi. W końcu przyziemienie i kołujemy na miejsce postojowe. Z okien samolotu widać uzbrojonych w długą broń uważnie przyglądających się nam wojskowych. Co najmniej tak jakby właśnie wylądował transport z najstraszliwszym więźniem na świecie. Na pobliskiej skarpie widać malutki parterowy budynek - zapewne hala przylotów i odlotów. Przed wyjściem z terenu lotniska skrupulatnie kontrolują jeszcze czy każdy wziął swój bagaż a nie kogoś innego i po przejściu pomiędzy uzbrojonymi po zęby w jakąś archaiczną broń żołnierzy wychodzimy na zewnątrz. Choć miał na nas czekać Yountan (gość, u którego załatwialiśmy treking) to i tak, po doświadczeniach z Delhi, spodziewaliśmy się frontalnego ataku taksówkarzy naciągaczy i hotelarzy łupieżców. Tymczasem wyglądało to tak jak gdyby na przylatujących zupełnie nikt nie zwracał uwagi - mało zawału serca nie dostaliśmy. A na nas czekał chłopak z Padma Guest House, czyli naszego hotelu. Wprawiło nas to w lekkie zakłopotanie bo ostatnie ustalenia były dokładnie przeciwne. Skoro jednak Yountan się nie zjawiał to zabraliśmy się z chłopakiem.
 |
 |
Padma Guest House, czyli nasz hotelik, ... |
 |
 |
...jego wnętrze, ... |
 |
 |
...jego taras, ... |
 |
 |
... i widok z tarasu na Stok Kangri |
Po południu próbujemy nawiązać kontakt z Yountanem, co po pokonaniu problemów z orientacją w mieście w końcu nam się udaje. Yountan okazał się być małym człowieczkiem, niezwykle radosnym i tryskającym energią. Natychmiast zaprosił nas do pobliskiej restauracji na obiad, gdzie przy pierożkach momo i jakimś dziwnym kurczaku obgadaliśmy szczegóły trekingu. Poznaliśmy też Staka - naszego przewodnika. Już po tym dniu było widać, że mieszkańcy Ladakhu to zupełnie inni ludzie - milion razy bardziej przyjaźni turyście niż ci, których spotkaliśmy w Delhi.
 |
 |
Świątynia (ruiny) |
 |
Droga prowadząca do pałacu |
Pozostałe dni schodzą nam albo na wędrowaniu po Lehu albo na spędzaniu czasu w zaciszu naszego hoteliku. Ogólnie mówiąc specjalnej aktywności raczej nie przejawialiśmy, gdyż:
- Przede wszystkim zależało nam na odpowiednim zaaklimatyzowaniu przed czekającą nas wędrówką. Każdy organizm reaguje odmiennie i lepiej dać sobie trochę czasu nawet gdy wydaje się, że wszystko jest OK. Dzień dłużej spokojnej aklimatyzacji jeszcze nikomu nie zaszkodził a zbyt wczesne ,,podskakiwanie'' może okazać sie dla nas przykre.
- Temperatura. Według wszelkich dostępnych źródeł miało być ok 20 stopni. A było lekko poniżej 40. Dobrze przynajmniej, że wilgotność była niska, ale i tak większość ludzi, łącznie z miejscowymi, preferowała aktywność do 9 rano a potem po 16.
 |
 |
Meczet w Leh |
 |
Buddyjskie koło modlitewne |
 |
 |
Na tarasie widokowym przed Shanti Stupa |
Ostatecznie, mając znaczną rezerwę czasową na treking, zostajemy w Leh o jeden dzień dłużej - to za sprawą aklimatyzacji, która u Hani nie postępowała tak jak byśmy sobie tego życzyli. Pierwsze dwa dni były OK a tymczasem trzeciego samopoczucie było znacznie gorsze. Jak było powyżej - każdy reaguje inaczej i lepiej poczekać niż się spieszyć.
 |
 |
My |
 |
Leh ma też zielone miejsca |