Ladakh
Leh - Mankarmo
11 lipca 2008 (dzień 7)
11 lipca
Czyli:
H: Jest mi niedobrze.
P: I do tego dziwnie dyszysz.

W końcu nadchodzi ten wiekopomny dzień, kiedy to wyruszamy na nasz pierwszy himalajski treking. Pakujemy się do trochę sfatygowanego pickupa by po mniej więcej godzinie zatrzymać się przed pałacem w Stok.

Tobołki
Pałac w Stok

Tam zwiedzamy pałac królewski. Oczywiście królewski jak na standardy tybetańsko-ladakhijskie. Nie mam zamiaru w tym momencie nikogo tutaj obrażać ani tym podobne. Po prostu Ladakh to praktycznie jałowa kraina gdzie cudem żyją ludzie. W takich warunkach jakakolwiek budowla jest czymś wspaniałym a mieszkańcy faktycznie postarali się aby pałac był czymś wspanialszym od innych. Nie znajdziemy tutaj marmurów, wielkich okien z kolorowymi witrażami i olbrzymich sal balowych, jednakże na tle otaczającego nas krajobrazu z pewnością jest to budowla warta naszej uwagi.

Potem ruszamy już do Mankarmo. Droga do trudnych nie należy - zwyczajne powolne podchodzenie pod górę. Gdzieś po środku trafia nam się nawet malownicza mała przełączka. Natomiast za przełączką szlak prowadzi szeroką doliną rzeczną pełną różnej maści kamieni, tak więc musieliśmy skakać kaj kózki. Trochę to było męczące, ale wreszczie oczom naszym ukazało się Mankarmo.

W drodze do Mankarmo

Coś co nazwano Mankarmo było naszym pierwszym spotkaniem z tutejszą (tzn. górską) rzeczywistością. A rzeczywistość wyglądała tak, że nazwy nadawano miejscom a nie miejscowościom. Jeśli była więc łąka, taka właśnie jak Mankarmo, gdzie można rozbić namiot i gdzie zwykle to robiono ze względu na sensowną odległość od innego nazwanego miejsca, to nadawano jej nazwę jak gdyby miejscowości.

Mankarmo

Tak więc w Mankarmo była przede wszystkim duża i względnie płaska powiarzchnia, toaleta, tea-tent i, o dziwo, jakieś pasterskie zabudowania. Prawie zaraz po przyjściu dostaliśmy, czym wprawili nas w osłupienie, ciasteczka i herbatę. Jak później zaobserwowaliśmy u innych grup, zachowanie takie było raczej standardem niż czymś wyjątkowym. Standard czy nie, dla nas, ludzi przywykłych do wędrowania z plecakiem i radzenia sobie samemu, jakakolwiek obsługa w górach była czymś dziwnym i szczerze mówiąc krępowała nas. Takie mieszane uczucia pozostały w nas do końca. Z jednej strony ,,oni'' przyzwyczajeni do tego, że turysta na trekingu to tak naprawdę wczasowicz takiej samej kategorii jak brzuchaty kolo z piwem i w bahamkach na plaży w Juracie. Z drugiej strony my, którzy lubimy się zmęczyć, spocić i zmoknąć, zjeść zupkę chińską albo nic, a już na pewno zupełnie nieprzywykli do usługiwania nam i robienia wszystkiego za nas.

Kolacja była też pierwszą okazją do przyjrzenia się naszej ekipie: cztery odoby na nas dwoje. To chyba jednak nie luksus, ale w pewnym sensie normalność oraz podział funkcji i zadań. Oto oni:

Yountan i jego żona
Yountan - Kierownik firmy, z którą podróżowaliśmy. Niezwykle żywiołowy i wiecznie uśmiechnięty (jak i reszta jego ekipy). Obecnie zajmuje się sprawami papierkowymi.
Ten w niebieskiej koszuli to Yountan.
Jego żona - pierwsza od lewej
Stak
Przewodnik. Z nim spędzaliśmy najwięcej czasu. Towarzyszył nam cały czas na szlaku. I tylko tam. Gdy docieraliśmy na miejsce przeznaczenia zostawiał nas samych sobie a często gdzieś znikał. Nam to odpowiadało
Kucharz
Mistrz kuchni. Aż trudno było uwierzyć, że w takich warunkach i na takim sprzęcie potrafi przygotować tak sprawnie przepyszne i urozmaicone jedzenie.
Pony Man
Człowiek od koni. Dbał o to aby nasz ,,środek transportu'' był w dobrej kondycji, choć trzeba przyznać, że w trakcie przemarszu wszyscy musieli czuwać aby nasze konie przeszły bezpiecznie planowaną drogę.
Pony Man po lewej stronie
Młody
Teoretycznie pomocnik kucharza a w praktyce człowiek od wszystkiego.
Na pierwszym planie Młody
Jedne z wielu potraw jakimi uraczył nas Kucharz podczas naszego trekingu.

Około 18:30 mieliśmy obiad a potem siusiu i spać.

WC

Na zakończenie kilka szczegółów technicznych. Trasa to około 4-5 godzin powolnego zdobywania wysokości. W połowie, przed przełęczą jest tea-tent. Za przełęczą idzie się już cały czas po kamieniach co może być strasznie irytujące, a przy tym i męczące. Mimo pozornej łatwości szlaku nie ma sensu pędzić lub wydłużać odcinka - pamiętajmy, że dopiero od kilku dni jesteśmy na tak dużej dla europejczyka wysokości. W przypadku Hani aklimatyzacja trwa i Mankarmo okazało się upragnionym miejscem odpoczynku - na początku podejście 700 metrów w ciągu dnia jest wyzwaniem dla organizmu.