Kreta - część wschodnia
06 - 24 sierpnia 2006

W końcu docieramy do zasadniczego celu naszej podróży - Krety. Wyspę umownie podzieliliśmy sobie na trzy części:

Kilka godzin po przylocie na wyspę, jako że była wczesna pora, zdecydowaliśmy się wybrać do Knossos.

Pałac w Knossos uważany jest za najważniejszą tego typu budowlę z okresu kultury minojskiej. Jeszcze sto lat temu Knossos uważane było za miejsce znane jedynie z mitologii. Pałac legendarnego króla Minosa, którego żona, Pazyfae, urodziła Minotaura - potwora o ludzkich kształtach i głowie byka. Następnie, jak doskonale wszystkim wiadomo na arenie dziejów pojawia się Tezeusz, który z pomocą córki Minosa - Ariadny - zabija potwora uwięzionego w zbudowanym przez Dedala labiryncie.

Hipoteza, iż pałac minojski znajduje się w okolicach Iraklionu wysunął pod koniec XIX w. Heinrich Schliemann (odkrywca Troi), ale wykopaliska rozpoczął dopiero w 1900 r. sir Artur Evans. Sir Arturowi zawdzięczamy też dzisiejszy wygląd pałacu w Knossos - podczas prac wykopaliskowych odtworzono niektóre fragmenty budowli.

Można by się oczywiście spierać, czy taka ingerencja w historię jest usprawiedliwiona. Evans odtwarzając fragmenty kierował się bowiem swoją własną intuicją, co jak twierdzą niektórzy historycy/archeologowie i badacze doprowadziło do zatarcia i/lub zniszczenia faktów pozwalających, być może w przyszłości, dokładniej i wierniej odtworzyć pałac.

Z punktu widzenia turysty, zabieg taki jest jednak zdecydowanie bardziej trafiony niż pozostawinie kupki kamieni i podpisanie ich ,,Pałac''. Oczywiście w Knossos, jak we wszystkich starożytnych miejscach, musimy uruchomić naszą wyobraźnię, ale to co widzimy w jakimś sensie pozwala nam się zorientować o dawnej wielkości i świetności pałacu.

Knososs według wizji Evansa
Sesja fotograficzna w ruinach
Zwykle to ja miałem dosyć upału,
ale tym razem to Ona
zasnęła w trakcie zwiedzania :)

Na Knossos ten dzień się nam skończył. Mnie, powiem szczerze upał dawał się solidnie we znaki a i Żaba nawet zasnęła niemal na stojąco podczas zwiedzania, więc resztę dnia spędziliśmy na niespiesznym dreptaniu po uliczkach Iraklionu.


I oto mamy kolejny uroczy dzień...

...w którym to, wedłgu pierwotnego planu mieliśmy zwiedzać Knossos. Jako, że zrobiliśmy to poprzedniego dnia, więc postanowiliśmy wybrać się na zwiedzanie Rethimnonu - miasta położonego ok. 80 km na zachód od Iraklion.

Miasto znane jest ze swoich plaż (plaża w samym mieście to żadna rewelacja, ale 10 km na wschód od miasta ciągnie się sieć hoteli i podobno wspaniałych plaż) a także plątaniny uliczek z tureckimi i weneckimi domami i minaretami.

Najgorętsze godziny dnia spędziliśmy na plaży, po czym bez większego pośpiechu poszwędaliśmy się po uliczkach miasta aby w godzinach wieczornych powrócic do Iraklion.

Fontanna Rimondi
Rethimnońskie pluskanie
Rethimnońskie uliczki


I oto mamy kolejny uroczy dzień...

Uroczy a jakże, bo w końcu jedziemy w góry :) Naszym celem jest masyw Dikti (2148 m). Punktem wyjścia jest miasteczko Koudoumalia. Położone ono jest na południowym krańcu płaskowyżu Lasithiou. Sam płaskowyż usiany jest niezliczoną ilością wiatraków i otoczony ze wszystkich stron dosyć wysokimi górami, przez co sprawia wrażenie wielkiej miski :) Droga do niego wije się malowniczo po górskich zboczach i przez przełęcze, dostarczając niezapomnianych wrażeń natury estetyczno-duchowej.

Jasne, że się cieszę -
w końcu jedziemy w góry
Płaskowyż Lasithiou

Autobusem docieramy do miejscowości Agios Georgios. Według przewodnika - przy skrzyżowaniu (jedynym we wsi ;)) jest "wyraźnie oznakowany początek szlaku E4". Być może mało rozgarnięci jesteśmy, ale nam owego wyraźnego oznakowania odnaleźć się nie udało... :]
Wyposażeni jedynie w mapę samochodową Krety z zaznaczonym szlakiem E4, prowadzącym na szczyt, bez żadnej znajomości nawet elementarnych podstaw greckiego zaczynamy naszą wędrówkę w punkcie oznaczonym przeze mnie w spisie punktów GPS jako GD1 i nazwanym ,,Przystanek na skrzyżowaniu''.
"Pytaliśmy" (bo jak można pytać, a co gorsza próbować zrozumieć odpowiedź, nie znając języka... :)) o drogę dwóch tubylców, ale każdy pokazał inny kierunek... Więc zdaliśmy się na własny instynkt ;)

Po bliżej nieokreślonym, ale mieszczacym się w przedziale 1.5-2 godzin czasie, udaje nam się wyjść ze wsi na coś co naszym zdaniem wyglądało na szlak (pkt GD2 oraz GD3).

Byle gdzie, byle jak, byle zjeść :))))

Dalej podążając wyraźną drogą, napotykając od czasu do czasu oznaczenie szlaku E4 w postaci metalowych tyczek z resztkami tabliczki z symbolem E4, docieramy na przełęcz o nieznanej nam nazwie skąd rozpościera się widok na ,,drugi'' płaskowyż z osadą Limnakaro.

My na przełęczy
oraz widok na ,,drugi'' płaskowyż

Pokonujemy płaskowyż idąc w tłumie wszechobecnych kóz, przechodzimy niepewnie w pobliżu lichych chat skąd dociera do nas głośne ujadanie psa, ale nie widać nikogo i zabieramy sie do podchodzenia po rozległej dolinie ukształtowanej przez płynące tutaj okresowe strumienie. Jako, że pora jest już późna i wiedząc, że noc w Grecji nadchodzi bardzo szybko postanawiamy poszukać miejsca na nocleg. Ponieważ podłoże wszędzie było tak samo nienadające się do rozbicia namiotu - generalnie same kamienie, postanawiamy więc nocować pod gołym niebem tam gdzie staliśmy.

Stop! Dalej nie idziemy.
Będziemy spać tutaj...
...na tym będziemy spać

Korzystając z ostatnich promieni słońca, jakie mamy okazję podziwiać podczas malowniczego zachodu, przebieramy się w ,,piżamki'', uklepujemy podłoże i zabieramy się za szykowanie kolacji, którą jemy już pod rozgwieżdżonym niebem. Kreta niewątpliwie jest gorąca, ale noc w górach może być bardzo zimna - szczęśliwie tym razem mamy śpiwory, polary i inne tym podobne drobiazgi.

Nasze obozowisko w całej okazałości i ja w ,,piżamce''
Zachód słońca w górach...
Romantyczna kolacja we dwoje przy świetle czołówek


I oto mamy kolejny uroczy dzień...

W planach mamy podążanie ile tylko damy radę w kierunku Dikti tak aby powrócić na ,,nasz'' przystanek na skrzyżowaniu zanim zdąży odjechać nam autobus. Co do autobusu, to mieliśmy nadzieję, że jeździ zgodnie z rozkładem i przejedzie przez ,,nasz'' przystanek na skrzyżowaniu. Z autobusem bowiem jest ten kłopot, że jest tylko jeden dziennie :)

Z serii ,,Radość życia''
W drodze na Dikti
Co ta strzałka w lewo na kamienu
znaczyła - nie wiemy,
ale trzeba było iść w prawo :)
Fotki z trasy
Przystanek autobusowy :]
Przyjedzie, prawda?

Zanim przyjechał autobus, na skrzyżowaniu zatrzymało się kilka samochodów - dwa wypchane francuzami, jeden włoszkami. Wszyscy z rozpaczą w oczach pytali o drogę. I nie wiedzieć czemu wszyscy ten rozpaczliwy wzrok kierowali na Żabę... :] Chyba wygląda na inteligentną i rozgarniętą istotę... :D Ale kto pyta o drogę KO-BIE-TĘ...?!! Przecież z definicji wiadomo, że przedstawicielki płci pięknej nie odróżniają lewej ręki od prawej... :] Tak czy siak Hania dzielnie służyła jako punkt informacyjny :)

Rysunek poniżej przedstawia całą przebytą przez nas drogę w rzucie z góry i z profilu. Nazwy punktów odnoszą się do nazw użytych na stronie z danymi GPS.