Peru
7 lipca - 5 sierpnia 2007
10 lipca
Huaraz - pierwsze wrażenie

Huaraz. 7.00 rano. Wrota do Cordiliera Blanca.

Wrota...

Właściwie, to boczne drzwi...

Do stodoły. Skrzypiące, zardzewiałe, bez zamka i na dodatek zeżarte przez stado rozszalałych korników. Z pewnością w Huaraz można znaleźć urokliwe miejsca, ale stanowią one 1% jego powierzchni. Trudno opisać to miasto. Z naszego punktu widzenia jest to zlepek radosnej twórczości budowlanej połączonej z wszechobecną biedą. Najlepiej widać to po sklepach. Ich zabudowa wnętrza stanowi fascynujący pokaz zdolności konstruktorsko-improwizatorskich. Różnorodność towaru przez nie oferowanego odpowiada tej z czasów rozkwitu PRL-u zaś jakość to w najlepszym przypadku "made in China". Z naszego, tj. turystycznego punktu widzenia, zakamarki nazywane sklepami nie oferują nic. Buty są, ale po jednej parze i to czasem używane. Podkoszulki też są, ale w jednym rozmiarze lub też po jednej parze. Często można spotkać nowy (zdaniem sprzedawcy) sprzęt, po którym widać, że uprzednio używała go cała rodzina sprzedawcy. A rodziny na peruwiańskiej prowincji mogą być liczne... W całym tym galimatiasie czasem można znaleźć sprzęt firmowy. Nie dajmy się jednak zwieść. Oryginalny The North Face za 1/4 ceny nie może być oryginalny. Nie może, bo połowa miasta chodzi w jego rzeczach a Peruwiańczycy nie należą do najzamożniejszych. Poza tym po bliższym przyjrzeniu się widać bez kłopotu, że to nie oryginał. Nawiasem mówiąc, to właśnie The North Face stanowi 98% podróbek. I jest to oczywiste. Skoro już podrabiać to najlepsze rzeczy. Taka mała kryptoreklama ;)

Taxi
Główna ulica przelotowa przez miasto

I na tym tle jedynie korzystnie wyglądają banki i apteki. Poza tym jest zatrzęsienie sklepów z komórkami lub akcesoriami dla nich. Równie dużo jest punktów oferujących tańsze połączenia telefoniczne (tzw. Locutorio). Mnogość sklepów z jednej strony sprawia wrażenie jak gdyby każdy mieszkaniec miał kilka komórek. Z drugiej strony, mnogość locutoriów sprawia wrażenie, jak gdyby nikt nie miał telefonu i musiał korzystać z usług oferujących połączenia telefoniczne. Na marginesie, połączenia te są faktycznie tanie. Cena połączenia na komórkę do Polski była niższa niż koszt identycznego połączenia w Polsce. Wracając do tematu, widać Peruwiańczycy mają telefony po to, aby je nosić a nie z nich dzwonić. Same telefony, te tak zwane "automaty" są zwykle zabezpieczone żelaznymi sztabami, a słuchawka jest na łańcuchu.

Trudno natomiast znaleźć sklep spożywczy, o dobrze zaopatrzonym nie mówiąc, ale o tym było przy ogólej charakterystyce sklepów.

Na ulicach najliczniej reprezentowanym zawodem jest taksówkarz. To już mówiliśmy. Na chodniku zaś: czyścibut. Jest ich tylu, że chyba sami sobie muszą czyścić buty. Trochę smutne, ale zwykle są to dzieci (chłopcy).

Czyścibut

Tak więc podsumowując - kształt i charakter miasta odzwierciedla status majątkowy i mentalność mieszkańców. Biedni, a co najwyżej ubodzy ludzie wsi. Oczywiście obowiązują tutaj wszystkie wcześniej poczynione przez nas uwagi na temat ruchu kołowego.

Szersza perspektywa na miasto

Dosyć szybko odnajdujemy nasz hotelik i resztę dnia spędzamy oczekując na pokój, poznając miasto i spożywając wspaniały obiad w rewelacyjnie taniej, a przy tym niezwykle sympatycznej restauracyjce La Rustica. Robimy też pierwsze zakupy mające uzupełnić najbardziej elementarne braki spowodowane zaginięciem naszego bagażu. Dzień ten to także nasz (a właściwie Hani) kontakt z lamą. Podobno miękka i puszysta... :)

Lama

I jeszcze kilka słów o hoteliku. Bardzo miłe miejsce. Sympatyczni gospodarze, czyste i zadbane pokoje. Wszystko w ciepłych barwach. Dodatkowo śniadanie w cenie, a z jadalni widok na pobliskie ośnieżone 5000 i 6000 tysięczniki. Zdecydowanie polecamy: www.churup.com

Nasz hotelik
Świt - góry się budzą
(widok z jadalni)
11 lipca
Trasa: Huaraz - El Pinar - Marian - Quebrada Cojup - Liupa - Huaraz

Trafiliśmy na strajk. Podobno w całym Peru ludzie demonstrują przeciw niskim nakładom na edukację. Zgodnie z zaleceniem naszego gospodarza wybieramy trasę nie wymagającą bliższego kontaktu z większymi grupami ludzi. Przedstawioną nam propozycję modyfikujemy zgodnie z naszymi wymaganiami i oczekiwaniami. Ostatecznie wyszło coś ok 30km i 900m podejścia. Było by tego jeszcze więcej, ale ostatnie kilometry zostajemy zwiezieni przez zatrzymany samochód. Tylko dzięki temu udaje nam się dotrzeć do hotelu tuż przed ciemną nocą.

Widoki z trasy

Ogólnie trasa zajęła nam 8h i jest bardzo łatwym, choć długim, spacerem. Uważać też trzeba ze słońcem, które bardzo szybko przyrumienia nieostrożnych turystów (czyli w tym przypadku nas :) ). Odcinek QBD Cojup - Liupa jest niesamowicie nudny. Schodzi się łagodnie w dół, kilkanaście kilometrów, drogą prowadzącą nieskończoną ilością zakrętów.

Nieoczekiwanie dobre oznakowanieTrochę folkloru, za które
oczywiście musieliśmy
zapłacić

PS Bagaże się nie odnalazły ;)

12 lipca
Nic - czyli wielkie lenistwo

Nic. Praktycznie cały dzień przesiedzieliśmy w hotelu. Wyszliśmy trochę na miasto, ale nie miało to większego sensu. Wszystko pozamykane, nic nie funkcjonuje. Demonstracji ciąg dalszy. Gospodarz zapytany tego dnia, gdzie możemy iść, odpowiedział: ,,Nigdzie. Lepiej zostańcie w hotelu.''

Chyba jedyne ładne miejsce w Huaraz
"Sklep"

I to wszystko co warto wspomnieć z tego dnia... No może jeszcze mucios bejbis... Otóż przy okazji uzupełniania braków ubraniowych wyszło na jaw, że właśnie odbywamy naszą podróż poślubną. Gdy tylko ekspedientki to usłyszały, natychmiast rzuciły klątwę: ,,Oooo! Que amor!! Muchos babies!!!''. Tfu, tfu... Akysz siło nieczysta! ;)

13 lipca
Laguna Churup

W związku z koniecznością załatwienia pewnych formalności związanych z widmem zwanym potocznie ,,naszym bagażem'' wyruszamy dosyć późno. Podwiezieni przez taksówkę (za 50S) do leżącego na wysokości około 3800m Pitec, wyruszamy wyraźnym i wyposażonym w oznaczenia szlakiem do Laguny Churup (4485m). Do celu nie dotarliśmy ze względu na:

Churup - start, środek i droga powrotna
Szczęśliwie w drodze powrotnej łapiemy (przypadkowego) busika co uchroniło nas przed (wszystkim razem lub każdym z osobna):

14 lipca
Laguna 69

Okazało się, że tego dnia nasi gospodarze organizują wycieczkę nad Lagunę 69 i możemy do nich dołączyć. Wyruszamy o 6h45 i jedziemy do miejscowości Yungay. Potem przekraczając granice Parku Narodowego Huascaran jeszcze prawie godzinę podskakujemy na wyboistej i pylistej drodze. Łącznie droga w obie strony zajęła nam ponad dwie i pół godziny.

Stąd zaczynamy......a tam idziemy

Na trasę wyruszamy dopiero około 10h00. Pokonanie 700m przewyższenia jakie mieliśmy do leżącego na wysokości 4600m jeziora 69 zajmuje nam 3 godziny (powrót 2 godziny). Ogólnie rzecz ujmując, droga jest bardzo łatwa. Nie ma na niej żadnego nawet trochę trudniejszego podejścia. Ot, ścieżka z wolna wijąca się pod górę. Jedynym problemem jest wysokość, która może powodować złe samopoczucie, nieproporcjonalny do wzrostu wysokości wzrost zmęczenia i konieczność wkładania co raz to większego wysiłku w każdy krok. Ale widoki są absolutnie genialne! Trasa jest piękna, jezioro wręcz bajeczne.

Taki widok dodaje sił
na ostatnich metrach
Jezioro 69
Reklama "The North Face" ;-)
15 lipca
Wracamy do Limy

O 9h00 opuszczamy Huaraz. Na tą chwilę, na tyle na ile poznaliśmy to miasto, możemy powiedzieć, że:

Droga powrotna ma dwa etapy. Najpierw połowę czasu jedzie się serpentynami cały czas w dół (jakieś 3 godziny) a potem wzdłuż monotonnego ,,wydmowo-pustynnego'' wybrzeża. O 17:00 jesteśmy w Limie. Gdzieś po 19:30 docieramy na lotnisko. Odlot po godzinie 9:00.

Żegnamy Huaraz,...... serpentynami w dół,...... i monotonnym wybrzeżem

I znowu lotnisko. Znowu tyle godzin czekania. Jak ja nienawidzę czekania... To już jednak mówiłem. Pozytywną cechą lotniska w Limie jest to, że cały czas wszystkie sklepy i restauracje są otwarte, a ruch w nocy jest tylko trochę mniejszy niż za dnia, więc człowiek nie czuje się taki samotny...

Czekania na odlot urozmaiciło nam starcie z Portugalczykiem i formalnościami bagażowymi.

Otóż w pewnym momencie podszedł do nas, jak się potem okazało Portugalczyk, z wyglądu będący pod wpływm czegoś i zażądał abyśmy pokazali jemu co mamy w naszym plecaku. Cóż, my nie bardzo chcieliśmy, on bardzo chciał. Interwencja ochrony zakończyła to przygłupie spotkanie. Okazało się, że Portugalczyk od dwóch tygodni koczuje na lotnisku bo ma kłopot z powrotem do kraju i nie był to pierwszy jego taki wyskok :D

A formalności sprowadziły się do tego, że o naszym bagażu nihil novi a jak będzie coś novi to dadzą znać. Poza tym uspokojono nas, że to normalna rzecz o tej porze roku. Znajdzie się. Tylko że czasem po miesiącu :/

Ostatnią atrakacją byłą wiadomość przy odprawie, że owszem nasz samolot odlatuje o czasie, owszem mamy na niego bilet, owszem w systemie jest o tym informacja, ale miejsca w samolocie już nie ma :D Aha... Oczywiście, że nie ma... Nic nas już nie zdziwi... Jednak po kilkuminutowych konsultacjach z innymi pracownikami pani stwierdziła, że miejsca są. Nasze prywatne śledztwo wykazało, że poprzedni samolot nie poleciał i upychali ludzi do kolejnych samolotów, czasem ryzykując, że zajmą wcześniej zarezerwowane miejsca.