Peru
7 lipca - 5 sierpnia 2007
8 lipca
Czekanie na bagaż

Dolecieliśmy. Bagaż niestety nie... Powidzieli nam, że być może doleci następnym samolotem, za 12 godzin... Taksówki do najtańszych nie należą, więc postanowiliśmy grzecznie czekać na lotnisku. Znowu czekać!!! I to tyle czasu. Z nudów przejrzeliśmy n-ty raz przewodnik, rozpracowaliśmy nasz nowy aparat i coś zjedliśmy. No i Hania kupiła sobie nowy zegarek, co znacznie poprawiło jej nastrój :) Oczywiście wszystkie te czynności nie mogły niestety wypełnić nam całego czasu oczekiwania. Przyjmując różne najdziwniejsze pozycje, częściowo śpiąc, częściowo drzemiąc, odliczaliśmy minuty.

Lima Airport

Wieczorem okazało się jednak, że nasz bagaż ma nadprzyrodzoną moc, bo nikt go nie widział i nikt nie wie, gdzie jest. Jedyne co nam poradzili, to czekać na następny samolot, czyli całą dobę. Lotniska mieliśmy już dosyć, więc udaliśmy się w stronę pobliskiego hotelu. Przed wydaniem w nim 180 USD za dwuosobowy pokój uchronił nas kierowca taksówki, który za ,,jedyne'' 50S zawiózł nas do całkiem fajnego hoteliku w najbardziej chyba reprezentacyjnej dzielnicy Limy: Miraflores. Jak się przy innej okazji okazało, cena 50S bez żadnych kłopotów może zostać utargowana do 40S a jak podejrzewamy 30S też by każdego taksówkarza zadowoliło. W hoteliku, za jedyne 55USD mieliśmy pokój z łazienką i śniadanie. To wszystko tego dnia. Dobranoc :)

55 USD
9 lipca
Oglądamy Limę

Rano. Wstajemy. Wczoraj postanowiliśmy, że bez względu na to czy bagaż się odnajdzie czy nie, i tak pojechać do Huaraz. Lepiej wszak jest czekać na niego tam, niż tutaj w Limie. Z zaplanowanego trekingu musieliśmy zrezygnować. Szybkie śniadanie, sprawdzenie maila i opuszczamy hotelik.

Pierwsze nasze kroki kierujemy do biura Alitalii. Tam grzecznie (po uprzednim odczekaniu swojego, bo trafiliśmy na wszechobecną przerwę obiadową) zdajemy sprawozdanie z sytuacji. Poza obietnicą, że zostaniemy poinformowani natychmiast jak tylko się czegoś dowiedzą, nie uzyskujemy nic. Wszelkie informacje o przysługujących nam prawach (m.in. o zwrocie kosztów poniesionych na zakup leków, kosmetyków i ubrań w wysokości do 50EUR na osobę na dzień) docierają do nas za pośrednictwem maila, dzięki rodzinie.

Z Miraflores do centrum, skąd mieliśmy autobus do Huaraz jest ładny kawałek, więc najlepiej jechać autobusem. Autobusem... Dobre sobie. Rolę autobusów w Limie pełnią minibusy. Rozlatujące się minibusy. Niby mają one jakieś numery, ale za to nie mają przystanków o rozkładach nie mówiąc. Zamiast tego z każdego wystaje jakiś osobnik i wykrzykuje dokąd ten pojazd, zwany szumnie autobusem, jedzie. Ów wystający osobnik pełni także rolę biletera. Pojazd, znaczy autobus, zatrzymuje się wtedy gdy jest to potrzebne, czyli gdy ktoś chce wsiąść lub wysiąść. Dodatkowo często do autobusu, w momencie gdy się on na chwilę zatrzyma, wsiadają ludzie próbujący sprzedać gazety, książki, napoje, coś do przegryzienia.

Autobusy?

Nasze zdanie dotyczące komunikacji miejskiej nie jest odosobnione. Poniżej przytaczamy opis ze strony http://www.loswiaheros.pl, z którym w pełni się zgadzamy i pod którym podpisujemy się wszystkimi posiadanymi kończynami.

,, Po Pierwsze: Nie ma przystanków. To się może wydać zaskakujące, ale do autobusu można wejść w każdym miejscu i tak samo z niego wysiąść. Wystarczy, że stojąc na chodniku machnie się ręką, a on zatrzymuje się. I wystarczy, że będąc już w autobusie krzyknie sie "baja" (czyt. bacha), czyli w wolnym tlumaczeniu "wysiadam", a kierowca zatrzymuje pojazd. Co ciekawsze wszystko to dzieje sie bardzo szybko, dzięki czemu autobusy nie korkują ruchu.

Po Drugie: Nie ma rozkładow jazdy. No bo skoro nie ma przystanków, to na czym miałyby być powieszone? Na szczęście autobusów jeździ na tyle dużo, że nie trzeba długo czekać na odpowiedni. Trasy kursów oczywiście są ustalone. Mieszkańcy Limy nie mają z nimi problemów i je znają. My profilaktycznie jeździliśmy tylko głównymi ulicami, żeby się nie okazało, że gdzieś zbłądzimy...

Po Trzecie: Numerów autobusów się nie używa. Niby każdy miejski ma jakiś numer, który mniej więcej określa jego trase. Ale skoro nigdzie nie ma rozpisanych tras autobusów, to skąd wiadomo gdzie dany autobus jedzie? Otóż stojąc na ulicy i zatrzymując miejski [autobus] wykrzykuje się swój punkt docelowy. Jeśli trasa przez niego prowadzi, to pomocnik kierowcy potwierdza to i pasażer wsiada. A jeśli autobus nie jedzie tamtędy pomocnik kierowcy informuje o tym niedoszłego pasażera. A no właśnie...

Po Czwarte: Pomocnik kierowcy. W sumie to nie wiedziałam jak nazwać tę funkcję. Ale ten człowiek jest kimś więcej niż pomocnikiem kierowcy. Dzięki niemu wogóle komunikacja może funkcjonoważ. A co on takiego robi? Otwiera i zamyka drzwi na przystankach, wykrzykuje trasę autobusu, dzięki czemu wiadomo, gdzie on jedzie, informuje pasażerów czy dojadą danym autobusem tam gdzie chcą, zbiera pieniądze za przejazd. Dzięki niemu nie ma obaw, że pomyli się autobus, nikt za darmo nie pojedzie, nie wsiądzie do niego nikt, kto by się nie spodobał pomocnikowi kierowcy. Robi on jeszcze jedna rzecz. Ponieważ, jak przyuważylismy, nie używa się tutaj kierunkowskazów, gdy autobus ma skrecić w lewo, pomocnik kierowcy wystawia rękę przez okno i w ten sposób sygnalizuje zamiar skretu.

Po Piąte: Brak pasazerów na gapę. Już o tym wspomniałam, ale myślę, że należy podkreślić ten fakt. W autobusie jest osoba, która od każdego indywidualnie pobiera pieniądze za przejazd. Nie ma tutaj biletów do kasowania, czy okresowych przejazdówek. Każdy kto wsiada do autobusu musi zapłacić gotówką za przejazd. Fakt, że ceny są tak niskie, że nikt nie próbuje się od tego wymigiwać. Nie mam pojęcia co by sie stało, gdyby ktoś nie chciał zapłacić...

Po Szóste: Handlarze. To było dużym zaskoczeniem dla nas. Nagle do autobusu wchodzi ktoś i oferuje napoje czy ciastka do kupienia. Faktycznie, bywają chwile, że nagle człowiekowi zachciewa się pić (zwłaszcza jeśli jest w mieście wybudowanym na pustyni) czy jeść, więc tacy handlarze to całkiem przydatna sprawa. Ale oni sprzedają nie tylko rzeczy spożywcze. Pojawiają sie ludzie z gazetami, płytami, okularami. Dosłownie wszystko, co nie jest za duże i lekkie można kupić u takich sprzedawców... Chwilami bardzo działają na nerwy, zwłaszcza, gdy są zbyt nachalni.

Po Siodme: Rozrywka. Chyba rozrywka, bo ludzie się śmieli... A bylo to tak, że nagle wszedł do autobusu jakiś koleś, zaczął coś wykrzykiwać (po hiszpańsku, więc jeszcze nie do końca go rozumieliśmy). Pasażerowi czasem nawet śmieli się z tego, co mówił. A na koniec koleś puścił po autobusie czapkę i nazbierał trochę drobnych za "występ". Jeden z takich "komików" nawet miał rekwizyt - linę, na której udawał, że się wiesza. Ten zebrał nawet sporo monet...

Po ósme: Nie ma biurokractwa. Przynajmniej tak podejrzewam. Komunikacja w Limie wydaje się być tak chaotyczna, że trudno mi uwierzyć, iż mogłoby nad nią jakieś biuro pieczę sprawować. Choć trudno to wyczuć. Faktem jest, że co jakiś czas pomocnik kierowcy wybiega z autobusu i kasuje jakieś kartki w automatach wiszących na słupach. Może więc jakieś formalne przepisy towarzyszą tej komunikacji?? Tego jeszcze nie odkryłam :)

Po Dziewiąte. Święte obrazki i figurki. W każdym autobusie [a bardzo często i samochodzie prywatnym, skoro już mowa o pojazdach] jest mały ołtarzyk a na nim obrazek z jakimś świętym czy jego figurka. Dodatkowo ozdobione są one sztucznymi kwiatkami czy drobnymi lampkami. Faktycznie, biorąc pod uwage, jak kierowcy jeżdzą, to muszą nad nimi jakieś moce nadprzyrodzone czuwać, skoro nie ma wypadków. Oprócz tych ołtarzyków na zewnątrz autobusów, najcześciej na górze przedniej szyby, są napisy typu: "Jezus cię kocha". Widziliśmy nawet w środku autobusu naklejkę z napisem: "Jezus to życie - nie pal".

Po Dziesiąte: Tempo. Jazda autobusem dzieje się bardzo szybko. Właściwie w biegu się do niego wsiada i wysiada z niego. Kierowcy wyprzedzają się "na trzeciego", zajeżdzają sobie droge - wszystko po to, żeby jak najszybciej dojechać do skrzyżowania i zgarnąć potencjalnych pasażerów. Wszystko dzieje się w biegu wśród krzyków pomocnika kierowcy, który wykrzykuje trasę, aby zachęcić ludzi do wsiadania do tego akurat, a nie innego autobusu. Trzeba się dobrze orientować w terenie, aby wysiąść tu, gdzie się chce - a właściwie wyskoczyć z autobusu :) ''

Skoro już przy pojazdach czterokołowych jesteśmy to pomówmy o ruchu drogowym. Uogólniając, można powiedzieć, że panuje w tej kwestii jeden wielki bałagan (odnosi się to do wszystkich poznanych przez nas miejsc w Peru). Generalnie pieszy jest wrogiem kierowcy. Nie ma mowy aby kierowca ustąpił pierwszeństwa pieszym na pasach - obtrąbi i, jeśli zajdzie taka potrzeba, rozjedzie. Co irytujące taka sytuacja jest także wtedy, gdy na skrzyżowaniu samochód i pieszy mają zielone, przy czym samochód skręca, np. w prawo. O dziwo tutaj zatrzymują się na czerwonym świetle i ruszają niczym Struś Pedziwiatr, gdy tylko pojawi się zielone. Klakson, nazywany w kręgach poprawnych technicznie sygnałem dźwiękowym, używany jest prawie bez przerwy. Klaksoni się chcąc oznajmić innym użytkownikom drogi, że to my (naszym zdaniem) mamy pierwszeństwo. Klaksoni się wyprzedzając (aby dać znać wyprzedzanemu). Klaksoni się będąc wyprzedzanym (aby dać znać, że wie się o fakcie bycia wyprzedzanym). Na światłach ostatnie samochody klaksonią na te z początku natychmiast po zapaleniu się światła zielonego. Klaksonią taksówkarze, gdy widzą potencjalną ofiarę; w szczególności klaksonią na każdego turystę i osobnika z większym pakunkiem (a taksówki stanowią zdecydowaną większość poruszających się dwuśladów). Klaksoni się chcąc pozdrowić znajomego. Klaksoni sie z powodu i bez powodu. Takiej masakry to nawet w Maroku nie przeżyłem. Ogólnie miasto wypełnione jest dźwiękami klaksonów i spalinami w większości nie nadających się do normalnej eksploatacji samochodów. Jazda na światłach awaryjnych jest normą, natomiast sygnalizowanie kierunkowskazem swoich zamiarów - ewenementem.

Ogólnie Lima wywarła na nas mało ciekawe wrażenie i jedynie Plaza Mayor (kiedyś: Plaza de Armas), wraz z kilkoma przyległymi ulicami, wart jest zobaczenia. Ostatecznie pod wieczór wsiadamy do megaautobusu mającego zawieść nas do Huaraz - w pewnym sensie miasta wypadowego w Cordiliera Blanca (takie nasze Zakopane :) ).

Plaza Mayor (Plaza de Armas)